w przypadków błędów, proszę o wyrozumiałość, dawno nie pisałam z perspektywy Justyny :)
enjoy!
Z.
-Tysia, wytłumaczysz mi wreszcie co
się dzieje?
Thomas Horl siedzi na krzesełku
naprzeciwko mnie w hali odlotów i uważnie mi się przygląda.
Co mam mu powiedzieć? Mamy tydzień
wolnego przed startem sezonu zimowego, a Thomas i tak by wracał do
Austrii, do rodziny. Więc postanowiłam go wykorzystać.
-Chcę, żebyś pojechał ze mną do
Bawarii – rzucam lekko, przeglądając czasopismo.
-Nie rozumiem – kręci głową. -
Całymi dniami chodziłaś jakaś dziwnie szczęśliwa, żeby
wieczorami płakać mi albo Vilbergowi w ramię. I żadnemu z nas nie
chciałaś powiedzieć co się stało. A teraz prosisz mnie, żebym
pojechał z tobą do Bawarii! Jakieś wyjaśnienia chyba...
-Wyprowadzam się, ok? - przerywam mu
ostro.
-Z Bawarii?
-Tak.
-Rozstaliście się z Krausem?
-Tak. To znaczy jeszcze nie. Ale się
rozstaniemy.
-I to dlatego płakałaś, tak?
Skinieniem głowy potwierdzam nie
odrywając wzroku od artykułu o dietach bezglutenowych.
-A dlaczego całymi dniami cieszyłaś
jak głupi do sera?
Obrzucam go oburzonym spojrzeniem i
zrezygnowana zamykam gazetę.
-Jesteśmy przyjaciółmi, pamiętasz?
Ty, Vilberg i ja.
-Wiesz, że cokolwiek mi powiesz
zostanie to między nami – uśmiecha się lekko Thomas. - Kto cię
poskładał, po tym jak rozbita przyszłaś do nas od Austriaków?
Kochany Horl. Wspólne podróże jednak
zbliżają. A jeśli zbliżasz się do Horla, to automatycznie
zbliżasz się do Vilberga – oni występują zawsze w dwupaku.
-Więc?
Biorę głęboki oddech.
-Byłam niedawno w Austrii na
urodzinach Gregora. No i tam spotkałam Michaela...
-... z którym porozmawiałam,
dogadałam się, przespałam i postanowiłam do niego wrócić –
dopowiada za mnie Thomas. Patrzę na niego zszokowana. - Mam rację?
-Kiedy pozwoliłam ci wejść do mojej
głowy? - pytam.
-Jesteście dla siebie stworzeni, to
była kwestia czasu – uśmiecha się Horl. - Cieszę się. Ale
czemu nie chcesz jechać do Bawarii z Hayboeckiem?
-Bo on i Kraus mają na siebie takie
uczulenie, że obawiam się, że mogliby sobie dać po mordach.
-I myślisz, że Michi puści cię
samą? W sensie, że ze mną?
-Nawet nie będzie wiedział, że tam
jadę – mruczę. Thomas spogląda na mnie spod uniesionych brwi. -
Pojedziemy jak będzie miał trening.
-... pasażerowie podróżujący do
Innsbrucka proszeni są o przejście do wyjścia numer 28. - słyszymy
głos z głośnika.
-Zapraszam panią – Horl wstaje z
miejsca i podaje mi dłoń. Chwytam torebkę, Thomas otacza mnie
ramieniem i kierujemy się w stronę wyjścia. Wyjścia, które
poprowadzi mnie do samolotu, który poleci do Innsbrucka. Do domu. Do
Niego.
-Tam jest! – wskazuję Thomasowi
walizkę Norweskiego Związku Narciarskiego na taśmie.
-Ale jedna – marudzi Horl. - W
dodatku moja. A gdzie jest twoja?
-Znając moje szczęście i biorąc pod
uwagę, że mam w niej święte zapiski Stoeckla, mniemam że
poleciała do Dubaju – prycham niezadowolona przysiadając na
walizce mojego towarzysza, którą właśnie ściągnął z taśmy.
Spoglądam tęsknie na drzwi do hali przylotów.
-Idź!
-Co? - odwracam się w stronę Thomasa.
-No widzę jak patrzysz. Idź się z
nim przywitać, ja znajdę twoją walizkę.
-No przestań...
-Zmiataj stąd Tyśka i mnie nie
denerwuj!
-Dziękuję! - krzyczę rozradowana i w
biegu całując jego policzek ruszam do hali przylotów.
Przechodzę przez drzwi i rozglądam
się nerwowo. Robię szybki przegląd osób siedzących na
krzesełkach, stojących w kolejce po kawę i czytających plakaty
reklamowe na ścianach. I kiedy już mam się poddać, zauważam parę
bystrych wpatrujących się we mnie
Blondyn stoi pod ścianą w
naciągniętym na głowę kapturze od bluzy, spod którego widzę
nonszalancki uśmiech.
Chyba zaczynam powoli przyzwyczajać
się do nowego Hayboecka. I sama przed sobą przyznaję się, że
podoba mi się jego zmiana. Może dobrze nam zrobiła ta przerwa?
Podchodzi do mnie spokojnym krokiem.
-Potrzebujesz podwózki słoneczko? -
pyta.
-Naprawdę tak podrywałeś te
wszystkie laski? - prycham udając zażenowanie. - I to w dodatku na
mój samochód? - pytam widząc, że bawi się kluczykami od mojego
auta.
-Jak zawsze wyszczekana – rzuca
świdrując mnie wzrokiem i przyciągając do siebie. - Wiesz co
najchętniej bym teraz zrobił?
-Przeleciał mnie na środku hali
przylotów? - pytam niewinnie zakładając dłonie za jego szyją.
-Akurat myślałem o obiedzie, ale twój
pomysł też warto rozważyć – kręci głową udając, że się
zastanawia. - A ty przyleciałaś bez niczego?
-Thomas szuka mojej walizki.
-Ooo, sierotka nie umiała sobie sama
znaleźć torby na taśmie?
-Nie, sierotka szła się zobaczyć ze
swoim pożal się Boże chłopakiem. Może go gdzieś widziałeś?
Blond ciapa, metr osiemdziesiąt, anorektyczne to takie...
-Takiego nie widziałem – zaprzecza
Hayboeck. - Ale gdzieś tu może być, więc lepiej chodź ze mną,
zanim tamten cię znajdzie!
-Siema Michi! - słyszę z boku głos
Thomasa. Chwile później Horl przybija z blondynem piątkę i podaje
mu moją torbę. - Dbaj o nią! Żeby za tydzień była w tak dobrej
formie jak jest dzisiaj!
-Włos jej z głowy nie spadnie –
śmieje się Hayboeck otaczając mnie ramieniem. - Może być tylko
lepiej!
-Nic, bawcie się dobrze, a ja uciekam
– żegna się z nami Thomas. - Tyśka, będziemy w kontakcie w
sprawie powrotu!
Chwilę później już go nie ma.
-To co teraz? - pytam.
-Nie rozumiem?
-Gdzie mnie zawieziesz? Bo wiesz... Ja
jakby nie mam gdzie mieszkać.
-Tyśka... - Michi nagle staje się
poważny. - Myślałem, że to akurat jest oczywiste, że zamieszkasz
u mnie.
-Myślisz, że to dobry pomysł,
żebyśmy zamieszkali razem od razu po takiej przerwie? A co jak mi
znowu odbije i za dwa tygodnie stwierdzę, że się wyprowadzam?
-O wszystkim pomyślałem, nic się nie
martw – uśmiecha się tajemniczo i chwytając mnie za rękę
ciągnie w stronę parkingu.
-Idź tu... Jeszcze kawałek. Okej.
Odwróć się. Usiądź.
Byłoby dziesięć razy prościej
gdybyś po wyjściu z windy nie założył mi opaski na oczy i nie
prowadził przez pół bloku po omacku.
Kroki Michiego nieco cichną, po czym
wnioskuję że wyszedł z pokoju. Po chwili jednak wraca i kuca przed
moimi kolanami.
-Zabierz ręce z nóg. No dalej, Tyśka!
No juuuż! Pali się, czy jak?
Po chwili Michi kładzie mi coś
całkiem ciężkiego na kolanach. I to coś się rusza!
-Michi! To chodzi! Co to do cholery
jest?!
-Żyje to chodzi – śmieje się
Hayboeck. - Zdejmij opaskę.
Wykonuję jego polecenia i zamieram w
zachwycie. Na moim kolanach stoi szczeniak husky'ego. Najpiękniejszy
szczeniak jakiego kiedykolwiek widziałam. Głaszczę go po główce,
a on momentalnie zaczyna się ocierać o moją dłoń.
-Jest piękny! - zachwycam się i
przytrzymując psiaka, żeby nie spadł, nachylam się do Michiego,
żeby go ucałować. - Jak ma na imię?
-To już twoja decyzja – uśmiecha
się blondyn. - Obiecałem ci psa i słowa dotrzymałem. Będziesz
miała towarzysza do biegania, bo ja nie wyrabiam twoich dystansów.
-O wszystkim pomyślałeś –
uśmiecham się. - Ale co z nim zrobimy, jak będziemy na zawodach?
-Zostawimy Tynce – wzrusza ramionami.
- Pobiega z nim, schudnie trochę...
-Michi!
-Przypakowała, co mam ci powiedzieć?
-Ona wie, że tu jestem?
-Nikt nie wie – uśmiecha się
triumfująco Hayboeck. - Zrobimy takie wejście, że im szczęki
opadną!
Krausowi opadnie na pewno jak przyjadę
po rzeczy.
Odganiam od siebie tę myśl i przenoszą wzrok ze
szczeniaczka na Michiego.
-Ale psa zawsze mogę spakować i
wyjechać – zauważam.
-Prawda – przyznaje mi rację. -
Chodź ze mną.
Chwyta mnie za rękę, więc po
odłożeniu psa na ziemię ruszam za nim do sypialni.
-Z szafą się nie wyprowadzisz –
oznajmia triumfująco wskazując na gigantyczną szafę chyba tylko
cudem wciśniętą pomiędzy ściany niewielkiej sypialni.
-Śrubokręt, kilka godzin i... -
zaczynam, ale nie dane jest mi skończyć.
-Nie, moja panno! Tej szafy już się
nie da rozkręcić i koniec kropka! - wykrzykuje Michi.
Spoglądam na niego z politowaniem.
-Zrobię ci kawę – oznajmia Hayboeck
i wychodzi zostawiając mnie sam na sam z moją nową garderobą. -
Tysia! Twój pies nasikał w korytarzu, zrób coś!
-Jakby co to zadzwonię – rzucam do
Horla wysiadając z samochodu.
-Tyśka?
-Tak? - pytam stojąc już na zewnątrz.
-Tylko spokojnie.
Skinieniem głowy potwierdzam, że
rozumiem.
Łatwo powiedzieć. Przyznawanie się
do błędów boli najbardziej. A przynajmniej mnie.
Wpisuję kod na domofonie i wchodzę na
klatkę schodową. Kilkoma susami pokonuję schody na drugie piętro
i zamieram. Zadzwonić, czy użyć klucza? Ostatecznie decyduję się
zadzwonić. Drzwi po kilku sekundach się otwierają i staje w nich
uśmiechnięty od ucha do ucha Marinus.
-Tysia!- wykrzykuje, ale po chwili
zauważa moją minę zbitego psa i jego entuzjazm nieco słabnie. -
Co się stało?
Mijam go bez słowa i wchodzę do
mieszkania. Kieruję się do garderoby, gdzie z szafy wyciągam dwie
walizki i zaczynam je zasypywać moimi ciuchami.
-Co ty... - zaczyna Marinus, ale po
chwili dociera do niego co się właśnie dzieje. - Pierdolony
Hayboeck!
-Przestań się drzeć – warczę
próbując go wyminąć.
-Bo co? - zastępuje mi drogę. Jest
niewiele wyższy ode mnie, ale na pewno ma więcej siły więc ten
nagły przejaw agresji wzbudza we mnie lekki niepokój.
-Bo to nie ma sensu – odpowiadam i
znowu próbuję wyjść z garderoby.
-Ty i ta tona pieprzonych ciuchów
zostaniecie w Niemczech. Rozumiesz? - pyta trzymając rękę tak
żebym nie mogła wyjść.
-Nie będziesz mi mówił co mam robić
– cedzę przez zęby i ostatecznie udaje mi się wyjść do kuchni
po worki na śmieci.
-Ty chyba jesteś niepoważna –
prycha Marinus. - Myślisz, że możesz tu sobie wpaść od tak i
odstawiać takie szopki?
-Jak na razie jedyną osobą
odstawiającą szopki jesteś ty – informuję go odrywając jeden
worek od rolki i wrzucając do niego część butów.
-Czym tym razem przekonał cię ten
austriacki dupek? - pyta ironicznie.
Nie odpowiadam, tylko jednym ruchem
ramienia ściągam do następnego worka rzeczy do ćwiczeń i kadrowe
ubrania. Robię supełek z folii i ruszam w kierunku łazienki, żeby pozabierać z
niej kosmetyki.
-Pytałem o coś – warczy Marinus
chwytając mocno moją rękę w nadgarstku. Jego chwyt jest tak
mocny, że oczy zachodzą mi łzami z bólu.
-Czym przekonał mnie ten austriacki
dupek? - powtarzam pytanie wpatrując mu się prosto w oczy. - Może
tym, że nigdy nie był wobec mnie agresywny.
Uścisk nagle robi się lżejszy, więc
wykorzystuję okazję i ruszam do łazienki.
-Jesteście siebie warci – słyszę z
korytarza.
-Całe szczęście, że ty się już
nie marnujesz z taką beznadziejną dziewczyną jak ja – odpowiadam
mu ironicznie pakując kremy do przepastnej kosmetyczki.
-I tu akurat masz rację – oznajmia
stając w drzwiach. Przewracam oczami nie przerywając pakowania.
-Posłuchaj mnie – odwracam się w
jego stronę po chwili. - Przyjechałam tu po moje rzeczy, nie żeby
się z tobą kłócić.
-I wydawało ci się, że zaparzę ci
herbatę i podam ciastka w czasie kiedy będziesz się pakować?
-Nie. Wydawało mi się, że facet z
którym byłam nigdy w życiu by mnie nie obraził. Jak widać się
myliłam. 2:0 dla Hayboecka?
-Jesteś koszmarnie niekonsekwentna.
-Jeszcze miesiąc temu mnie taką
kochałeś.
-Nadal kocham.
Dobrze, że stoję do niego tyłem i
zrzucam do walizki bieliznę, bo przynajmniej nie widzi, że oczy po
raz kolejny zaszły mi łzami.
-Czy gdybym z tobą zrywała przez
kogoś innego, to też byś się tak zachowywał? - pytam.
-Nie – odpowiada mi cicho. - Chodzi o
Hayboecka.
-O co wam obu chodzi?
-Nie wiem – wzrusza ramionami. - Po
prostu nie możemy na siebie patrzeć. A ty tylko pogorszyłaś tą
sytuację.
-Nie zamierzam się winić – prycham
rozglądając się dookoła, żeby sprawdzić czy wszystko zabrałam.
-On cię zostawi, zobaczysz. I znowu
będziesz cierpieć. I dobrze. Może dojrzejesz do tego, że jak ktoś
cię kocha to się tego nie zostawia na poczet głupiej zachcianki.
-Czyli jesteś pewien, że on mnie nie
kocha, tak? I że za kilka lat nie będziemy małżeństwem, nie
będziemy mieli dzieci, ani nic z tych rzeczy?
-Tyśka, proszę cię – prycha
Marinus. - Czy ty siebie słyszysz? Jakie dzieci? Jakie małżeństwo?
W ogóle nie znasz Hayboecka, nic a nic.
-Jestem!
Krzyk Michiego wyrwał mnie z
zamyślenia. Leżę pośród rozrzuconych po całej podłodze rzeczy.
Szafa jest otwarta, ale nadal świeci pustkami, bo dużo przyjemniej
mi się leżało z Kevinem (szczeniaczkiem), aniżeli sprzątało.
-O jeste.... O cholera, co tu się
stało? - Hayboeck wchodzi do sypialni. - Tysia... Ty byłaś u
Krausa.
Ostatnie zdanie jest bardziej
stwierdzeniem, niż pytaniem. Siada na podłodze za mną tak, żebym
mogła się o niego oprzeć.
-Czemu mi nie powiedziałaś?
-Bo chciałbyś pojechać ze mną.
-To chyba logiczne?
-Nie chciałam, żebyście sobie
skakali do gardeł.
-Więc pojechałaś sama. Bardzo mądre,
nie ma co.
-Horl ze mną był – burczę
niezadowolona z jego tonu.
-Chociaż to dobre. Nic ci nie jest?
-Michi... – przewracam oczami. -
Chyba nie myślałeś, że mnie tam pobije, czy coś?
-Ja tam nie wiem – wzrusza ramionami.
- Całe szczęście nie miałem tej wątpliwej przyjemności, żeby
go lepiej poznać.
-A osądzasz – mruczę. - Kevin...
Kevin, chodź piesku!
-Więc został Kevinem, tak? - uśmiecha
się lekko Michi zmieniając temat. Wyciąga rękę w stronę
szczeniaka, który chwilę później już pokłada się na jego
dłoni, żeby tylko zostać pogłaskanym.
Rozmowa schodzi na bezpieczne tory, a
ja układając rzeczy w szafie obiecuję sobie, że nikt poza
Thomasem Horlem nigdy nie dowie się, jak wyglądało moje rozstanie
z Marinusem.
-Tyśka, jest szansa że w tym
dziesięcioleciu wyjdziesz z łazienki?
No zabawny, nie ma co.
-Wal się Hayboeck!
-Spóźnimy się!
-Ty i tak się zawsze wszędzie
spóźniasz!
Michael na dzisiejszy wieczór
zaplanował przekazanie wszystkim informacji o tym, że
postanowiliśmy dać sobie drugą szansę. Kazał wszystkim zjawić
się w naszej ulubionej pizzerii w centrum Innsbrucka, gdzie zamierza
zrobić wielki 'coming out'.
Ostatnie pociągnięcie prostownicą po
włosach, kontrola makijażu i wychodzę z łazienki.
-No daleeeeeeeej.
-Może zamiast marudzić, podałbyś mi
buty, hmm? - pytam przeglądając się w lustrze na korytarzu.
Wygładzam cienki, miętowy sweterek i obracam się wokół własnej
osi, żeby zobaczyć czy moje rurki wyglądają tak idealnie jak
powinny.
-Jakie buty? - krzyczy Michi z głębi
mojej szafy.
-Brązowe botki na obcasie – odpowiadam
zakładając płaszcz.
-Te, te czy te? - po chwili Hayboeck
pojawia się z trzema parami moich butów.
-Żadne z nich – mruczę
niezadowolona i ruszam do sypialni.
-Po co ci tyle butów?!
-Nie zrozumiesz...
-Przecież są identyczne!
-Uwaga, przemówił znawca...
Hayboeck parkuje samochód pod pizzerią
i zaciąga hamulec ręczny.
-Gotowa? - odwraca się w moją stronę.
-Nie mogę się doczekać, żeby
zobaczyć ich miny – śmieję się odpinając pas. - A właściwie
co im powiedziałeś?
-Że chcę, żeby poznali moją nową
dziewczynę – uśmiecha się łobuzersko. - Słyszałem, jak Sandra
z Megi debatowały o tym, jaką tym razem idiotkę przyprowadzę.
Dyskrecja nigdy nie była ich mocną stroną.
-Jaką ty sobie niesamowitą renomę
wyrobiłeś - ironizuję wysiadając z auta.
Chłopak chwyta mnie za rękę i
ruszamy do pizzerii.
-Michi? - zatrzymuję się na chwilę.
-Tak?
Uśmiecham się i przysuwając się
lekko, delikatnie go całuję.
-No i to, to ja rozumiem – prycha
śmiechem, kiedy się od siebie odsuwamy. - No, ale do środka!
Otwiera przede mną drzwi i wchodzimy
do ciepłego pomieszczenia. W powietrzu unosi się przyjemny zapach
pizzy. Po drugiej strony sali dostrzegam całą rozgadaną grupkę.
Uśmiecham się lekko na ich widok, mimo że oni jeszcze nas nie
zauważyli.
Podaję Michaelowi płaszcz i już chcę
coś powiedzieć, kiedy słyszę przeraźliwy wrzask.
-Tysiaaaa!
Sandra rusza w naszym kierunku z tak
szerokim uśmiechem na twarzy, że myślałam, że tylko Marinus jest
w stanie go osiągnąć.
-Nareszcie zmądrzeliście – krzyczy
rozradowana ściskając nas oboje.
-A co tu robi Tysia? - słyszę
zdziwiony głos Heinza.
-Jakby to trenerowi przystępnie
wytłumaczyć? – zaczyna Manuel wstając z miejsca, żeby się z
nami przywitać. - Hayboeck obiecał przyprowadzić nową dziewczynę.
-Ah, no tak! Tysia też chce ją
poznać, tak?
-Nie, ciemna maso! - wykrzykuje
Jaqueline. - Tysia jest nową dziewczyną. Tysia i nowa dziewczyna
Michaela to jedna i ta sama osoba.
Heinz przygląda mi się z najwyższym
zdziwieniem.
-Przecież Tysia jest w Bawarii... Czy
ktoś mi wytłumaczy o co tu chodzi? Fettner, zapraszam do mnie!
-Opowiadaj co u ciebie! - zarządza
Kris siadając z powrotem na swoim miejscu.
-Co u mnie? - uśmiecham się lekko. -
Wróciłam do Innsbrucka, dostałam psa, szafę, podwyżkę u
Stoeckla za dobre wyniki... Żyć nie umierać.
-I tyle? - dziwi się Megi. - Szczegóły
kochanie, szczegóły!
-Zwłaszcza o tej podwyżce – wtrąca
się Heinz. - Ile ci płaci? Ile bym musiał wyżebrać od związku,
żebyś do nas wróciła?
Wszyscy posyłamy mu pełne politowania
spojrzenia.
-No co? - dziwi się szkoleniowiec. -
Mam dość zmieniania fizjoterapeutów...
-Przecież byłeś zadowolony z Leona –
dziwię się.
-Musiałem go wywalić – odpowiada mi
z miną cierpiętnika.
-No, niech się trener pochwali
dlaczego go zwolnił – prycha Gregor. Rzucam Heinzowi pytające
spojrzenie, a on zaczyna się niespokojnie kręcić na swoim miejscu.
-Śmiał się, że...
-Że pożycza kurtki od Krafta, bo są
takie malutkie – wchodzi mu w słowo Morgi i wszyscy skoczkowie
zaczynają kwiczeć ze śmiechu.
Rzucam niepewne spojrzenie dziewczynom,
Jaqueline i Heinzowi.
-Ja tam cię rozumiem – oznajmia
Megi. - Jakby mi jakaś parchata świnia powiedziała, że jestem za
gruba na swoje ubrania, to też bym gnoja wyrzuciła na zbity pysk!
Pies to był jednak dobry pomysł.
Wieczorem, po powrocie z pizzerii założyliśmy Kevinowi szelki i
ruszyliśmy do parku niedaleko osiedla. Chłodne powietrze idealnie
orzeźwiało umysł. Po drodze minęliśmy kilka osób z psami, kilku
biegaczy i jakąś zakochaną parę na ławce.
-Powinniśmy kupić większe mieszkanie
– ciszę przerywa nagle złota myśl Michiego.
-Co?
-Mieszkanie no... Moje to prawie
kawalerka.
-Ale nas jest tylko dwójka – rzucam
niepewnie.
-I pies.
-A nie, to sorry – śmieję się. -
Dla Kevina możemy kupić większe mieszkanie.
-Mówię serio... Ty masz mnóstwo
rzeczy, ja już nie mam gdzie trzymać sprzętu. Ja się ledwo sam
mieściłem...
-Stać nas na to?
-Mam trochę kasy odłożonej, ty na
pewno też, skoro Stoeckl ci tak dobrze płaci, a nigdy nie płaciłaś
za mieszkanie... Pewnie musielibyśmy wziąć jakiś mały kredyt...
-Do kredytu trzeba być małżeństwem
– oznajmiam rzucając Kevinowi piankową piłeczkę.
-No właśnie.
Zamieram. Odwracam się w jego stronę,
a on przygląda mi się wyczekująco.
-Czy ty mi proponujesz zostanie twoim
współkredytobiorcą? - pytam unosząc wysoko brwi.
-Coś jakby.
-A jeśli się rozmyślę i zaraz po
kupnie mieszkania cię zostawię?
-Wtedy sprzedamy mieszkanie,
rozwiedziemy się i każdy dostanie tyle kasy ile wpakował w kupno,
a reszta pójdzie na spłatę kredytu.
-Czyli nie dość, że chcesz ze mną
wziąć ślub tylko ze względu na kredyt, to jeszcze od razu
podsuwasz mi pod nos intercyzę?! - śmieje się. - Nie moglibyśmy
dostać po połowie?
-A skąd wiesz, że to nie ty będziesz
stroną, która da więcej?
-Nie ma szans, jestem zakupoholiczką!
Widziałeś ile ja mam ciuchów?!
-W sumie racja. To jak?
-Bez pierścionka zaręczynowego nie
godzę się na żaden ślub – oznajmiam udając urażoną.
-Bez tego? - Michi wyciąga z kieszeni
kurtki małe, granatowe pudełeczko.
-Żartujesz sobie.
-Jestem absolutnie poważny.
-Kiedy to kupiłeś?
-W dniu, kiedy przyjechałaś ratować
moją formę.
-Zanim pojechałam do Norwegii?
Potakująco kiwa głową.
-Skąd wiedziałeś, że zostanę?
Uśmiecha się łobuzersko.
-Zrobisz wszystko, żebym był
szczęśliwy. A szczęśliwy będę tylko z tobą. Poza tym gdybyś
nie chciała ze mną być, to byś nie przyjechała. Siedziałabyś
schowana u Krausa, byleby tylko mnie nie spotkać. A ty do mnie
przyjechałaś. Dwa razy.
Kręcę rozbawiona głową.
-To jak, Mała? - szczerzy się
Hayboeck. - Zmieniasz nazwisko?
-Jesteś tak przeobrzydliwie
nieromantyczny i do porzygu pewny siebie, że sama nie wierzę, że
to mówię, ale...
-Ale będziesz panią Hayboeck?
-Będę – potwierdzam rzucając mu
się na szyję.
-Wszystko pięknie ładnie, ale dziecko
nam zginęło – mruczy Michi po chwili.
-Kevin? - krzyczę odsuwając się od
blondyna. - Kevin!
Michi odchodzi w drugą stronę
szukając szczeniaka.
Byłoby sto razy łatwiej gdyby nie
było już tak ciemno.
-Jesteś łobuzie! Jakiego ty nam
stracha napędziłeś! - słyszę nagle krzyk Hayboecka i czuję jak
kamień spada mi z serca. - Urghhh, gdzie ty wlazłeś? Tysia, on
jest cały w błocie!
Z rozbawieniem obserwuję jak z
obrzydzeniem na twarzy niesie szczeniaka na wyciągniętych daleko
przed siebie rękach, żeby tylko czasem się nie pobrudzić.
-Wiesz, że zaręczyliśmy się jak
stare dobre małżeństwo? Jest problem i nagle nie ma problemu!
-Dobra, dobra – prycha Michi i podaje
mi Kevina. - Ty nie zmieniaj tematu tylko go weź. Ja nie będę go
niósł takiego brudnego. Twoja norweska kurtka może się pobrudzić,
moja austriacka nie.
-A czy pies nie może po prostu iść?
- pytam.
-Przecież to maleństwo ma tyle
kilometrów w łapkach dzisiaj, że zaraz nam tu padnie! No Tysia,
miej serce! Ponieś go do domu!