środa, 21 stycznia 2015

Przejście.

Taki mały prezent, bo uznałam że należy Wam się słowo wyjaśnienia :)
w przypadków błędów, proszę o wyrozumiałość, dawno nie pisałam z perspektywy Justyny :)
enjoy!
Z.


-Tysia, wytłumaczysz mi wreszcie co się dzieje?
Thomas Horl siedzi na krzesełku naprzeciwko mnie w hali odlotów i uważnie mi się przygląda.
Co mam mu powiedzieć? Mamy tydzień wolnego przed startem sezonu zimowego, a Thomas i tak by wracał do Austrii, do rodziny. Więc postanowiłam go wykorzystać.
-Chcę, żebyś pojechał ze mną do Bawarii – rzucam lekko, przeglądając czasopismo.
-Nie rozumiem – kręci głową. - Całymi dniami chodziłaś jakaś dziwnie szczęśliwa, żeby wieczorami płakać mi albo Vilbergowi w ramię. I żadnemu z nas nie chciałaś powiedzieć co się stało. A teraz prosisz mnie, żebym pojechał z tobą do Bawarii! Jakieś wyjaśnienia chyba...
-Wyprowadzam się, ok? - przerywam mu ostro.
-Z Bawarii?
-Tak.
-Rozstaliście się z Krausem?
-Tak. To znaczy jeszcze nie. Ale się rozstaniemy.
-I to dlatego płakałaś, tak?
Skinieniem głowy potwierdzam nie odrywając wzroku od artykułu o dietach bezglutenowych.
-A dlaczego całymi dniami cieszyłaś jak głupi do sera?
Obrzucam go oburzonym spojrzeniem i zrezygnowana zamykam gazetę.
-Jesteśmy przyjaciółmi, pamiętasz? Ty, Vilberg i ja.
-Wiesz, że cokolwiek mi powiesz zostanie to między nami – uśmiecha się lekko Thomas. - Kto cię poskładał, po tym jak rozbita przyszłaś do nas od Austriaków?
Kochany Horl. Wspólne podróże jednak zbliżają. A jeśli zbliżasz się do Horla, to automatycznie zbliżasz się do Vilberga – oni występują zawsze w dwupaku.
-Więc?
Biorę głęboki oddech.
-Byłam niedawno w Austrii na urodzinach Gregora. No i tam spotkałam Michaela...
-... z którym porozmawiałam, dogadałam się, przespałam i postanowiłam do niego wrócić – dopowiada za mnie Thomas. Patrzę na niego zszokowana. - Mam rację?
-Kiedy pozwoliłam ci wejść do mojej głowy? - pytam.
-Jesteście dla siebie stworzeni, to była kwestia czasu – uśmiecha się Horl. - Cieszę się. Ale czemu nie chcesz jechać do Bawarii z Hayboeckiem?
-Bo on i Kraus mają na siebie takie uczulenie, że obawiam się, że mogliby sobie dać po mordach.
-I myślisz, że Michi puści cię samą? W sensie, że ze mną?
-Nawet nie będzie wiedział, że tam jadę – mruczę. Thomas spogląda na mnie spod uniesionych brwi. - Pojedziemy jak będzie miał trening.
-... pasażerowie podróżujący do Innsbrucka proszeni są o przejście do wyjścia numer 28. - słyszymy głos z głośnika.
-Zapraszam panią – Horl wstaje z miejsca i podaje mi dłoń. Chwytam torebkę, Thomas otacza mnie ramieniem i kierujemy się w stronę wyjścia. Wyjścia, które poprowadzi mnie do samolotu, który poleci do Innsbrucka. Do domu. Do Niego.

-Tam jest! – wskazuję Thomasowi walizkę Norweskiego Związku Narciarskiego na taśmie.
-Ale jedna – marudzi Horl. - W dodatku moja. A gdzie jest twoja?
-Znając moje szczęście i biorąc pod uwagę, że mam w niej święte zapiski Stoeckla, mniemam że poleciała do Dubaju – prycham niezadowolona przysiadając na walizce mojego towarzysza, którą właśnie ściągnął z taśmy. Spoglądam tęsknie na drzwi do hali przylotów.
-Idź!
-Co? - odwracam się w stronę Thomasa.
-No widzę jak patrzysz. Idź się z nim przywitać, ja znajdę twoją walizkę.
-No przestań...
-Zmiataj stąd Tyśka i mnie nie denerwuj!
-Dziękuję! - krzyczę rozradowana i w biegu całując jego policzek ruszam do hali przylotów.
Przechodzę przez drzwi i rozglądam się nerwowo. Robię szybki przegląd osób siedzących na krzesełkach, stojących w kolejce po kawę i czytających plakaty reklamowe na ścianach. I kiedy już mam się poddać, zauważam parę bystrych wpatrujących się we mnie
Blondyn stoi pod ścianą w naciągniętym na głowę kapturze od bluzy, spod którego widzę nonszalancki uśmiech.
Chyba zaczynam powoli przyzwyczajać się do nowego Hayboecka. I sama przed sobą przyznaję się, że podoba mi się jego zmiana. Może dobrze nam zrobiła ta przerwa?
Podchodzi do mnie spokojnym krokiem.
-Potrzebujesz podwózki słoneczko? - pyta.
-Naprawdę tak podrywałeś te wszystkie laski? - prycham udając zażenowanie. - I to w dodatku na mój samochód? - pytam widząc, że bawi się kluczykami od mojego auta.
-Jak zawsze wyszczekana – rzuca świdrując mnie wzrokiem i przyciągając do siebie. - Wiesz co najchętniej bym teraz zrobił?
-Przeleciał mnie na środku hali przylotów? - pytam niewinnie zakładając dłonie za jego szyją.
-Akurat myślałem o obiedzie, ale twój pomysł też warto rozważyć – kręci głową udając, że się zastanawia. - A ty przyleciałaś bez niczego?
-Thomas szuka mojej walizki.
-Ooo, sierotka nie umiała sobie sama znaleźć torby na taśmie?
-Nie, sierotka szła się zobaczyć ze swoim pożal się Boże chłopakiem. Może go gdzieś widziałeś? Blond ciapa, metr osiemdziesiąt, anorektyczne to takie...
-Takiego nie widziałem – zaprzecza Hayboeck. - Ale gdzieś tu może być, więc lepiej chodź ze mną, zanim tamten cię znajdzie!
-Siema Michi! - słyszę z boku głos Thomasa. Chwile później Horl przybija z blondynem piątkę i podaje mu moją torbę. - Dbaj o nią! Żeby za tydzień była w tak dobrej formie jak jest dzisiaj!
-Włos jej z głowy nie spadnie – śmieje się Hayboeck otaczając mnie ramieniem. - Może być tylko lepiej!
-Nic, bawcie się dobrze, a ja uciekam – żegna się z nami Thomas. - Tyśka, będziemy w kontakcie w sprawie powrotu!
Chwilę później już go nie ma.
-To co teraz? - pytam.
-Nie rozumiem?
-Gdzie mnie zawieziesz? Bo wiesz... Ja jakby nie mam gdzie mieszkać.
-Tyśka... - Michi nagle staje się poważny. - Myślałem, że to akurat jest oczywiste, że zamieszkasz u mnie.
-Myślisz, że to dobry pomysł, żebyśmy zamieszkali razem od razu po takiej przerwie? A co jak mi znowu odbije i za dwa tygodnie stwierdzę, że się wyprowadzam?
-O wszystkim pomyślałem, nic się nie martw – uśmiecha się tajemniczo i chwytając mnie za rękę ciągnie w stronę parkingu.

-Idź tu... Jeszcze kawałek. Okej. Odwróć się. Usiądź.
Byłoby dziesięć razy prościej gdybyś po wyjściu z windy nie założył mi opaski na oczy i nie prowadził przez pół bloku po omacku.
Kroki Michiego nieco cichną, po czym wnioskuję że wyszedł z pokoju. Po chwili jednak wraca i kuca przed moimi kolanami.
-Zabierz ręce z nóg. No dalej, Tyśka!
No juuuż! Pali się, czy jak?
Po chwili Michi kładzie mi coś całkiem ciężkiego na kolanach. I to coś się rusza!
-Michi! To chodzi! Co to do cholery jest?!
-Żyje to chodzi – śmieje się Hayboeck. - Zdejmij opaskę.
Wykonuję jego polecenia i zamieram w zachwycie. Na moim kolanach stoi szczeniak husky'ego. Najpiękniejszy szczeniak jakiego kiedykolwiek widziałam. Głaszczę go po główce, a on momentalnie zaczyna się ocierać o moją dłoń.
-Jest piękny! - zachwycam się i przytrzymując psiaka, żeby nie spadł, nachylam się do Michiego, żeby go ucałować. - Jak ma na imię?
-To już twoja decyzja – uśmiecha się blondyn. - Obiecałem ci psa i słowa dotrzymałem. Będziesz miała towarzysza do biegania, bo ja nie wyrabiam twoich dystansów.
-O wszystkim pomyślałeś – uśmiecham się. - Ale co z nim zrobimy, jak będziemy na zawodach?
-Zostawimy Tynce – wzrusza ramionami. - Pobiega z nim, schudnie trochę...
-Michi!
-Przypakowała, co mam ci powiedzieć?
-Ona wie, że tu jestem?
-Nikt nie wie – uśmiecha się triumfująco Hayboeck. - Zrobimy takie wejście, że im szczęki opadną!
Krausowi opadnie na pewno jak przyjadę po rzeczy. 
Odganiam od siebie tę myśl i przenoszą wzrok ze szczeniaczka na Michiego.
-Ale psa zawsze mogę spakować i wyjechać – zauważam.
-Prawda – przyznaje mi rację. - Chodź ze mną.
Chwyta mnie za rękę, więc po odłożeniu psa na ziemię ruszam za nim do sypialni.
-Z szafą się nie wyprowadzisz – oznajmia triumfująco wskazując na gigantyczną szafę chyba tylko cudem wciśniętą pomiędzy ściany niewielkiej sypialni.
-Śrubokręt, kilka godzin i... - zaczynam, ale nie dane jest mi skończyć.
-Nie, moja panno! Tej szafy już się nie da rozkręcić i koniec kropka! - wykrzykuje Michi.
Spoglądam na niego z politowaniem.
-Zrobię ci kawę – oznajmia Hayboeck i wychodzi zostawiając mnie sam na sam z moją nową garderobą. - Tysia! Twój pies nasikał w korytarzu, zrób coś!

-Jakby co to zadzwonię – rzucam do Horla wysiadając z samochodu.
-Tyśka?
-Tak? - pytam stojąc już na zewnątrz.
-Tylko spokojnie.
Skinieniem głowy potwierdzam, że rozumiem.
Łatwo powiedzieć. Przyznawanie się do błędów boli najbardziej. A przynajmniej mnie.
Wpisuję kod na domofonie i wchodzę na klatkę schodową. Kilkoma susami pokonuję schody na drugie piętro i zamieram. Zadzwonić, czy użyć klucza? Ostatecznie decyduję się zadzwonić. Drzwi po kilku sekundach się otwierają i staje w nich uśmiechnięty od ucha do ucha Marinus.
-Tysia!- wykrzykuje, ale po chwili zauważa moją minę zbitego psa i jego entuzjazm nieco słabnie. - Co się stało?
Mijam go bez słowa i wchodzę do mieszkania. Kieruję się do garderoby, gdzie z szafy wyciągam dwie walizki i zaczynam je zasypywać moimi ciuchami.
-Co ty... - zaczyna Marinus, ale po chwili dociera do niego co się właśnie dzieje. - Pierdolony Hayboeck!
-Przestań się drzeć – warczę próbując go wyminąć.
-Bo co? - zastępuje mi drogę. Jest niewiele wyższy ode mnie, ale na pewno ma więcej siły więc ten nagły przejaw agresji wzbudza we mnie lekki niepokój.
-Bo to nie ma sensu – odpowiadam i znowu próbuję wyjść z garderoby.
-Ty i ta tona pieprzonych ciuchów zostaniecie w Niemczech. Rozumiesz? - pyta trzymając rękę tak żebym nie mogła wyjść.
-Nie będziesz mi mówił co mam robić – cedzę przez zęby i ostatecznie udaje mi się wyjść do kuchni po worki na śmieci.
-Ty chyba jesteś niepoważna – prycha Marinus. - Myślisz, że możesz tu sobie wpaść od tak i odstawiać takie szopki?
-Jak na razie jedyną osobą odstawiającą szopki jesteś ty – informuję go odrywając jeden worek od rolki i wrzucając do niego część butów.
-Czym tym razem przekonał cię ten austriacki dupek? - pyta ironicznie.
Nie odpowiadam, tylko jednym ruchem ramienia ściągam do następnego worka rzeczy do ćwiczeń i kadrowe ubrania. Robię supełek z folii i ruszam w kierunku łazienki, żeby pozabierać z niej kosmetyki.
-Pytałem o coś – warczy Marinus chwytając mocno moją rękę w nadgarstku. Jego chwyt jest tak mocny, że oczy zachodzą mi łzami z bólu.
-Czym przekonał mnie ten austriacki dupek? - powtarzam pytanie wpatrując mu się prosto w oczy. - Może tym, że nigdy nie był wobec mnie agresywny.
Uścisk nagle robi się lżejszy, więc wykorzystuję okazję i ruszam do łazienki.
-Jesteście siebie warci – słyszę z korytarza.
-Całe szczęście, że ty się już nie marnujesz z taką beznadziejną dziewczyną jak ja – odpowiadam mu ironicznie pakując kremy do przepastnej kosmetyczki.
-I tu akurat masz rację – oznajmia stając w drzwiach. Przewracam oczami nie przerywając pakowania.
-Posłuchaj mnie – odwracam się w jego stronę po chwili. - Przyjechałam tu po moje rzeczy, nie żeby się z tobą kłócić.
-I wydawało ci się, że zaparzę ci herbatę i podam ciastka w czasie kiedy będziesz się pakować?
-Nie. Wydawało mi się, że facet z którym byłam nigdy w życiu by mnie nie obraził. Jak widać się myliłam. 2:0 dla Hayboecka?
-Jesteś koszmarnie niekonsekwentna.
-Jeszcze miesiąc temu mnie taką kochałeś.
-Nadal kocham.
Dobrze, że stoję do niego tyłem i zrzucam do walizki bieliznę, bo przynajmniej nie widzi, że oczy po raz kolejny zaszły mi łzami.
-Czy gdybym z tobą zrywała przez kogoś innego, to też byś się tak zachowywał? - pytam.
-Nie – odpowiada mi cicho. - Chodzi o Hayboecka.
-O co wam obu chodzi?
-Nie wiem – wzrusza ramionami. - Po prostu nie możemy na siebie patrzeć. A ty tylko pogorszyłaś tą sytuację.
-Nie zamierzam się winić – prycham rozglądając się dookoła, żeby sprawdzić czy wszystko zabrałam.
-On cię zostawi, zobaczysz. I znowu będziesz cierpieć. I dobrze. Może dojrzejesz do tego, że jak ktoś cię kocha to się tego nie zostawia na poczet głupiej zachcianki.
-Czyli jesteś pewien, że on mnie nie kocha, tak? I że za kilka lat nie będziemy małżeństwem, nie będziemy mieli dzieci, ani nic z tych rzeczy?
-Tyśka, proszę cię – prycha Marinus. - Czy ty siebie słyszysz? Jakie dzieci? Jakie małżeństwo? W ogóle nie znasz Hayboecka, nic a nic.


-Jestem!
Krzyk Michiego wyrwał mnie z zamyślenia. Leżę pośród rozrzuconych po całej podłodze rzeczy. Szafa jest otwarta, ale nadal świeci pustkami, bo dużo przyjemniej mi się leżało z Kevinem (szczeniaczkiem), aniżeli sprzątało.
-O jeste.... O cholera, co tu się stało? - Hayboeck wchodzi do sypialni. - Tysia... Ty byłaś u Krausa.
Ostatnie zdanie jest bardziej stwierdzeniem, niż pytaniem. Siada na podłodze za mną tak, żebym mogła się o niego oprzeć.
-Czemu mi nie powiedziałaś?
-Bo chciałbyś pojechać ze mną.
-To chyba logiczne?
-Nie chciałam, żebyście sobie skakali do gardeł.
-Więc pojechałaś sama. Bardzo mądre, nie ma co.
-Horl ze mną był – burczę niezadowolona z jego tonu.
-Chociaż to dobre. Nic ci nie jest?
-Michi... – przewracam oczami. - Chyba nie myślałeś, że mnie tam pobije, czy coś?
-Ja tam nie wiem – wzrusza ramionami. - Całe szczęście nie miałem tej wątpliwej przyjemności, żeby go lepiej poznać.
-A osądzasz – mruczę. - Kevin... Kevin, chodź piesku!
-Więc został Kevinem, tak? - uśmiecha się lekko Michi zmieniając temat. Wyciąga rękę w stronę szczeniaka, który chwilę później już pokłada się na jego dłoni, żeby tylko zostać pogłaskanym.
Rozmowa schodzi na bezpieczne tory, a ja układając rzeczy w szafie obiecuję sobie, że nikt poza Thomasem Horlem nigdy nie dowie się, jak wyglądało moje rozstanie z Marinusem.

-Tyśka, jest szansa że w tym dziesięcioleciu wyjdziesz z łazienki?
No zabawny, nie ma co.
-Wal się Hayboeck!
-Spóźnimy się!
-Ty i tak się zawsze wszędzie spóźniasz!
Michael na dzisiejszy wieczór zaplanował przekazanie wszystkim informacji o tym, że postanowiliśmy dać sobie drugą szansę. Kazał wszystkim zjawić się w naszej ulubionej pizzerii w centrum Innsbrucka, gdzie zamierza zrobić wielki 'coming out'.
Ostatnie pociągnięcie prostownicą po włosach, kontrola makijażu i wychodzę z łazienki.
-No daleeeeeeeej.
-Może zamiast marudzić, podałbyś mi buty, hmm? - pytam przeglądając się w lustrze na korytarzu. Wygładzam cienki, miętowy sweterek i obracam się wokół własnej osi, żeby zobaczyć czy moje rurki wyglądają tak idealnie jak powinny.
-Jakie buty? - krzyczy Michi z głębi mojej szafy.
-Brązowe botki na obcasie – odpowiadam zakładając płaszcz.
-Te, te czy te? - po chwili Hayboeck pojawia się z trzema parami moich butów.
-Żadne z nich – mruczę niezadowolona i ruszam do sypialni.
-Po co ci tyle butów?!
-Nie zrozumiesz...
-Przecież są identyczne!
-Uwaga, przemówił znawca...

Hayboeck parkuje samochód pod pizzerią i zaciąga hamulec ręczny.
-Gotowa? - odwraca się w moją stronę.
-Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć ich miny – śmieję się odpinając pas. - A właściwie co im powiedziałeś?
-Że chcę, żeby poznali moją nową dziewczynę – uśmiecha się łobuzersko. - Słyszałem, jak Sandra z Megi debatowały o tym, jaką tym razem idiotkę przyprowadzę. Dyskrecja nigdy nie była ich mocną stroną.
-Jaką ty sobie niesamowitą renomę wyrobiłeś - ironizuję wysiadając z auta.
Chłopak chwyta mnie za rękę i ruszamy do pizzerii.
-Michi? - zatrzymuję się na chwilę.
-Tak?
Uśmiecham się i przysuwając się lekko, delikatnie go całuję.
-No i to, to ja rozumiem – prycha śmiechem, kiedy się od siebie odsuwamy. - No, ale do środka!
Otwiera przede mną drzwi i wchodzimy do ciepłego pomieszczenia. W powietrzu unosi się przyjemny zapach pizzy. Po drugiej strony sali dostrzegam całą rozgadaną grupkę. Uśmiecham się lekko na ich widok, mimo że oni jeszcze nas nie zauważyli.
Podaję Michaelowi płaszcz i już chcę coś powiedzieć, kiedy słyszę przeraźliwy wrzask.
-Tysiaaaa!
Sandra rusza w naszym kierunku z tak szerokim uśmiechem na twarzy, że myślałam, że tylko Marinus jest w stanie go osiągnąć.
-Nareszcie zmądrzeliście – krzyczy rozradowana ściskając nas oboje.
-A co tu robi Tysia? - słyszę zdziwiony głos Heinza.
-Jakby to trenerowi przystępnie wytłumaczyć? – zaczyna Manuel wstając z miejsca, żeby się z nami przywitać. - Hayboeck obiecał przyprowadzić nową dziewczynę.
-Ah, no tak! Tysia też chce ją poznać, tak?
-Nie, ciemna maso! - wykrzykuje Jaqueline. - Tysia jest nową dziewczyną. Tysia i nowa dziewczyna Michaela to jedna i ta sama osoba.
Heinz przygląda mi się z najwyższym zdziwieniem.
-Przecież Tysia jest w Bawarii... Czy ktoś mi wytłumaczy o co tu chodzi? Fettner, zapraszam do mnie!
-Opowiadaj co u ciebie! - zarządza Kris siadając z powrotem na swoim miejscu.
-Co u mnie? - uśmiecham się lekko. - Wróciłam do Innsbrucka, dostałam psa, szafę, podwyżkę u Stoeckla za dobre wyniki... Żyć nie umierać.
-I tyle? - dziwi się Megi. - Szczegóły kochanie, szczegóły!
-Zwłaszcza o tej podwyżce – wtrąca się Heinz. - Ile ci płaci? Ile bym musiał wyżebrać od związku, żebyś do nas wróciła?
Wszyscy posyłamy mu pełne politowania spojrzenia.
-No co? - dziwi się szkoleniowiec. - Mam dość zmieniania fizjoterapeutów...
-Przecież byłeś zadowolony z Leona – dziwię się.
-Musiałem go wywalić – odpowiada mi z miną cierpiętnika.
-No, niech się trener pochwali dlaczego go zwolnił – prycha Gregor. Rzucam Heinzowi pytające spojrzenie, a on zaczyna się niespokojnie kręcić na swoim miejscu.
-Śmiał się, że...
-Że pożycza kurtki od Krafta, bo są takie malutkie – wchodzi mu w słowo Morgi i wszyscy skoczkowie zaczynają kwiczeć ze śmiechu.
Rzucam niepewne spojrzenie dziewczynom, Jaqueline i Heinzowi.
-Ja tam cię rozumiem – oznajmia Megi. - Jakby mi jakaś parchata świnia powiedziała, że jestem za gruba na swoje ubrania, to też bym gnoja wyrzuciła na zbity pysk!

Pies to był jednak dobry pomysł. Wieczorem, po powrocie z pizzerii założyliśmy Kevinowi szelki i ruszyliśmy do parku niedaleko osiedla. Chłodne powietrze idealnie orzeźwiało umysł. Po drodze minęliśmy kilka osób z psami, kilku biegaczy i jakąś zakochaną parę na ławce.
-Powinniśmy kupić większe mieszkanie – ciszę przerywa nagle złota myśl Michiego.
-Co?
-Mieszkanie no... Moje to prawie kawalerka.
-Ale nas jest tylko dwójka – rzucam niepewnie.
-I pies.
-A nie, to sorry – śmieję się. - Dla Kevina możemy kupić większe mieszkanie.
-Mówię serio... Ty masz mnóstwo rzeczy, ja już nie mam gdzie trzymać sprzętu. Ja się ledwo sam mieściłem...
-Stać nas na to?
-Mam trochę kasy odłożonej, ty na pewno też, skoro Stoeckl ci tak dobrze płaci, a nigdy nie płaciłaś za mieszkanie... Pewnie musielibyśmy wziąć jakiś mały kredyt...
-Do kredytu trzeba być małżeństwem – oznajmiam rzucając Kevinowi piankową piłeczkę.
-No właśnie.
Zamieram. Odwracam się w jego stronę, a on przygląda mi się wyczekująco.
-Czy ty mi proponujesz zostanie twoim współkredytobiorcą? - pytam unosząc wysoko brwi.
-Coś jakby.
-A jeśli się rozmyślę i zaraz po kupnie mieszkania cię zostawię?
-Wtedy sprzedamy mieszkanie, rozwiedziemy się i każdy dostanie tyle kasy ile wpakował w kupno, a reszta pójdzie na spłatę kredytu.
-Czyli nie dość, że chcesz ze mną wziąć ślub tylko ze względu na kredyt, to jeszcze od razu podsuwasz mi pod nos intercyzę?! - śmieje się. - Nie moglibyśmy dostać po połowie?
-A skąd wiesz, że to nie ty będziesz stroną, która da więcej?
-Nie ma szans, jestem zakupoholiczką! Widziałeś ile ja mam ciuchów?!
-W sumie racja. To jak?
-Bez pierścionka zaręczynowego nie godzę się na żaden ślub – oznajmiam udając urażoną.
-Bez tego? - Michi wyciąga z kieszeni kurtki małe, granatowe pudełeczko.
-Żartujesz sobie.
-Jestem absolutnie poważny.
-Kiedy to kupiłeś?
-W dniu, kiedy przyjechałaś ratować moją formę.
-Zanim pojechałam do Norwegii?
Potakująco kiwa głową.
-Skąd wiedziałeś, że zostanę?
Uśmiecha się łobuzersko.
-Zrobisz wszystko, żebym był szczęśliwy. A szczęśliwy będę tylko z tobą. Poza tym gdybyś nie chciała ze mną być, to byś nie przyjechała. Siedziałabyś schowana u Krausa, byleby tylko mnie nie spotkać. A ty do mnie przyjechałaś. Dwa razy.
Kręcę rozbawiona głową.
-To jak, Mała? - szczerzy się Hayboeck. - Zmieniasz nazwisko?
-Jesteś tak przeobrzydliwie nieromantyczny i do porzygu pewny siebie, że sama nie wierzę, że to mówię, ale...
-Ale będziesz panią Hayboeck?
-Będę – potwierdzam rzucając mu się na szyję.
-Wszystko pięknie ładnie, ale dziecko nam zginęło – mruczy Michi po chwili.
-Kevin? - krzyczę odsuwając się od blondyna. - Kevin!
Michi odchodzi w drugą stronę szukając szczeniaka.
Byłoby sto razy łatwiej gdyby nie było już tak ciemno.
-Jesteś łobuzie! Jakiego ty nam stracha napędziłeś! - słyszę nagle krzyk Hayboecka i czuję jak kamień spada mi z serca. - Urghhh, gdzie ty wlazłeś? Tysia, on jest cały w błocie!
Z rozbawieniem obserwuję jak z obrzydzeniem na twarzy niesie szczeniaka na wyciągniętych daleko przed siebie rękach, żeby tylko czasem się nie pobrudzić.
-Wiesz, że zaręczyliśmy się jak stare dobre małżeństwo? Jest problem i nagle nie ma problemu!
-Dobra, dobra – prycha Michi i podaje mi Kevina. - Ty nie zmieniaj tematu tylko go weź. Ja nie będę go niósł takiego brudnego. Twoja norweska kurtka może się pobrudzić, moja austriacka nie.
-A czy pies nie może po prostu iść? - pytam.
-Przecież to maleństwo ma tyle kilometrów w łapkach dzisiaj, że zaraz nam tu padnie! No Tysia, miej serce! Ponieś go do domu!