środa, 27 sierpnia 2014

22. Pierwszy konkurs

Patrzę na nią. Tak naturalnie piękna. Zmęczona, przemarznięta a nadal piękna. Wydaje się, że to niewykonalne, a jej się udaje. Spogląda teraz na mnie i delikatnie się uśmiecha. Wiem jak bardzo trzyma za mnie kciuki. Wiem, że dla niej te Igrzyska znaczą tyle samo co dla mnie. Bo chce mojego sukcesu. Wspaniała dziewczyna. Naciąga czapkę na uszy i zaczyna przestępować z nogi na nogę, żeby trochę się rozgrzać.
Gdybym tylko mógł ją przytulić i trochę ogrzać. Ale nie mogę. Jest tu mnóstwo ludzi, a czas nagli.
Narzucam narty na ramię i kieruję się w stronę wyciągu. Spotykam tam Gregora, który też czeka na wjazd do góry.
Konkurs wybitnie mu nie idzie, to nie ten sam Gregor. Aż boję się co będą pisać gazety w kraju. Obsmarują go od góry do dołu, wywróżą koniec kariery, zlinczują, ukamieniują i co tam jeszcze można zrobić.
Ale czas już się skupić. Druga seria przed nami, a moim zadaniem jest atakować podium. 4 miejsce po pierwszej serii jest dobrym punktem wyjściowym. Dojeżdżamy na górę. Przepuszczam Gregora w kolejce do windy, on w końcu skacze przede mną. Ostatecznie obaj mieścimy się w tej samej windzie razem z Hilde, Diethartem, Stochem i kilkoma innymi skoczkami.
Tysia trzyma kciuki za Stocha. Moja mała patriotka. Nie mogę się nie uśmiechnąć na wspomnienie jej zaaferowanej miny kiedy ściskała kciuki w czasie jego skoku próbnego. Po doskonałym lądowaniu z dzikim piskiem oznaczającym radość wyskoczyła ku górze i zaczęła tańczyć ze szczęścia.
Mimo to, widać że jest zmęczona i to bardzo. Uśmiechy są tak delikatne jak nigdy wcześniej, zasypia niemalże na stojąco, mało mówi. Myślę, że coś ją gryzie. Ale nie chce mi powiedzieć co. Kiedy pytam odpowiada mi z wymuszonym uśmiechem, że to nic takiego i że najważniejsze są teraz moje skoki.
A przecież najważniejsza jest ona.
Oho. Czas schodzić do belki. Ruszam schodkami do dołu. Się Rosjanie postarali, skocznia pełen wypas. Aż szkoda, że po Olimpiadzie prawdopodobnie nikt nie będzie tego używał.
Siadam na belce, poprawiam gogle i dwa razy mocno uderzam otwartymi dłońmi w uda. Patrzę na trenera. Jest skupiony jak nigdy wcześniej. Jestem najwyżej notowanym Austriakiem w tym konkursie, jego ostatnią nadzieją. W końcu daje mi znak, żebym ruszał. Odpycham się mocno od belki i zaczynam się rozpędzać. Rozbieg zdaje się nie mieć końca. Skupiam się na progu i w odpowiednim momencie się wybijam.
Co za uczucie. Mroźne, nocne powietrze zacina mi w twarz. Delikatnie steruję dłońmi, ale generalnie cała sylwetka w locie jest bez zarzutu.
Pomyśleć, że jeszcze miesiąc temu leżałem w szpitalnym łóżku i błagałem Tysię, żeby mi pomogła. A ona się zgodziła. Zawsze się zgadza, nawet na moje najgłupsze pomysły. Mówi wtedy, że jestem idiotą, ale mi ufa. I niczego więcej mi nie trzeba, jeśli mam być szczery.
Odległość będzie imponująca, czuję to. Jestem coraz niżej, więc układam się do lądowania i z efektownym telemarkiem uderzam nartami o śnieg. Wyrzucam rękę w górę, w geście zwycięstwa i dojeżdżam do bandy. Gregor i Thomas wybiegają do mnie, żeby mi pogratulować i czekać ze mną na wynik.
Spoglądam na tablicę. Trzy noty już są. Jedna 19 i dwa razy po 18.5. Jest nieźle. Ba! Jest dobrze!
Odwracam się i patrzę na Tysię, ale ona nie zwraca na mnie uwagi. Stoi między Felixem i Timem i z rękoma zaciśniętymi w małe piąstki spogląda nerwowo na tablicę z wynikami. Nagle z dzikiem okrzykiem cała trójka wyskakuje w powietrze, a ja orientuję się, że obroniłem swoje czwarte miejsce. W najgorszym wypadku będę tuż za podium Igrzysk Olimpijskich. A mam dopiero 23 lata! Razem z Gregorem i Thomasem schodzimy za bramkę, gdzie Tim podaje mi torbę z ubraniami. Biorę wszystko ze sobą i zmieniam Dietharta na miejscu dla lidera.
Przyznam szczerze, że dopiero teraz czuję nerwy. Teraz kiedy wykonałem już swoją robotę i nic nie zależy ode mnie.
Bardal siada na belce i wpatruje się w swojego trenera. Stoeckl macha chorągiewką i Norweg odpycha się mocno rozpoczynając najazd na próg. Serce podchodzi mi do gardła i czuję, jak zaczyna rosnąć. Na litość boską, jakie nerwy.
Leci. Leci. Leci. Cholera, będzie daleko. Będzie bardzo daleko. Ostatecznie ląduje niemalże w tym samym miejscu co ja. Różnica między nami wynosiła 0,7 punktu po pierwszej serii. Chyba się w dupę ugryzę, jak przegram o 0,1.
Uparcie wpatruje się w tablicę wyników. Cholera, ma dobre noty, ale za to lądował metr bliżej niż ja. Błagam, niech będzie drugi. Proszę! Wiem, że to bardzo niesportowe, no ale chyba każdy chciałby zdobyć medal, prawda? No dalej Bardal! Bądź drugi!
-Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak! - wydziera się obok mnie Thomas, a ja czuję jak uginają się pode mną nogi.
Bardal jest drugi. Autentycznie. Drugi. Za mną. Na górze zostali już tylko Prevc i Stoch, co oznacza, że mam brązowy medal. Mam brązowy medal Igrzysk Olimpijskich. Bo nie łudzę się, że przeskoczę pozostała dwójkę, są w zbyt dobrej formie i mają zbyt dużo punktów przewagi.
Reszty konkursu nie jestem już w stanie oglądać, bo z każdej strony zalewają mnie gratulację. Pamiętam tylko, że gratulowałem Peterowi, który przyszedł mnie zmienić, a potem jeszcze przybijałem piątkę ze Stochem.
Szybko organizowana jest ceremonia kwiatowa, więc nie mam nawet chwili, żeby porozmawiać z nią na osobności. Wolontariusze wyganiają mnie za Kamilem na zeskok. Zaskoczony Peter o mało nie potyka się o własne nogi, ale wykazuje się refleksem szachisty i w ostatniej chwili łapie równowagę.
Potem wszystko dzieje się szybko. Za szybko. Chciałoby się smakować tę chwilę, chciałoby się, żeby trwała. Niestety to byłoby zbyt piękne.
Wywołują moje imię, więc wskakuję na najniższy stopień podium. Chwile po mnie to samo robi Prevc, a na końcu Kamil. W momencie wejścia Stocha na najwyższy stopień podium rozlega się niewyobrażalny wrzask Polskich kibiców. To są szaleni ludzie, mówię wam.
Jakiś facet, który chyba jest tu ważny wręcza nam kwiaty i gratuluje niesamowitych wyników. Potem dowiadujemy się, o której godzinie mamy się pojawić na ceremonii wręczenia medali i wszystko się kończy. To tyle. Tyle by było z pierwszego konkursu Igrzysk Olimpijskich w Sochi.
Wracam do drużyny. Rozglądam się, ale jej nie widzę. A nie! Jest! Rozmawia z Kotem. Nawet się śmieje.
Przepraszam wszystkich na chwilę i ruszam w jej stronę. Po drodze mijam jakiegoś upierdliwego dziennikarza, który koniecznie chce przeprowadzić ze mną wywiad, ale mówię mu że nie mam teraz czasu.
W końcu Tysia mnie zauważa. Kot zresztą też. Gratuluje mi trzeciego miejsca, ja jemu siódmego i chłopak taktownie odchodzi. Wręczam Tysi moje kwiaty, mówiąc że bez niej nie byłoby to możliwe. Uśmiecha się szeroko i mocno mnie przytula.
Chwilo, trwaj!
Jest taka delikatna, tak pięknie pachnie, tak bardzo ją kocham!
W końcu odsuwa się ode mnie i patrzy mi w oczy. W jej oczach widzę łzy. Pytam dlaczego płacze. Zaczyna się delikatnie śmiać i dłonią wyciera mokre ślady z policzków. Mówi, że jest tak szczęśliwa, że chyba nie da się bardziej.
Odpowiadam, że ja mógłbym być jeszcze bardziej szczęśliwy.
Znowu się śmieje, mówi że ciągle mi mało. Pyta co bym jeszcze chciał. Złoto w drużynie? Indywidualnie?
'Nie Tysia.' odpowiadam. ' Chcę, żebyś za mnie wyszła.'
Zamiera. Przez dłuższą chwilę patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.
A ja nic nie mówię. Wiem, że to poważna sprawa, a ona się tego nie spodziewała, więc daję jej czas do namysłu.
Sekundy mijają, świat żyje dalej, a ja patrzę tylko na nią. Nie zwracam uwagi na dziennikarzy, trenerów, czy kolegów. Cały czas wstrzymuję oddech wyczekując najważniejszej decyzji dzisiejszego dnia.
W końcu Tysia zalana łzami potakująco kiwa głową.

wtorek, 19 sierpnia 2014

21. Spotkamy się?

- Mogę ci zaufać? - pytam niepewnie.
- Dziewczyno – prycha Andreas – wiesz, że palę. Dzięki tobie mogę stąd wylecieć w 20 minut, myślę, że to wystarczające zapewnienie.
- Takie palenie, to nie palenie!
- Wytłumaczysz to Wernerowi? - pyta przewracając oczami.
- Pewnie nie...
- No więc, co cię sprowadza do mojej poradni psychologicznej?
- Ty głupi jesteś, wiesz? - prycham śmiechem. - Otóż sprowadza mnie twój kolega Marinus.
- Mari? A co on ci zrobił? - dziwi się Wellinger.
Biorę głęboki oddech i obserwuję jak Sarah Hendrickson oddaje swój treningowy skok. Siedzimy na trybunach skoczni w czasie kiedy panie trenują przed zawodami.
- Zacznę od początku – zbieram się w końcu w sobie. - Pamiętasz jak mówiłam, że mam zakaz spotykania się z chłopakami z kadry?
- Pamiętam – potwierdza biorąc łyka herbaty z papierowego kubka, który trzyma w dłoniach.
- No więc, jakby to powiedzieć średnio go przestrzegam.
- Kokietka – mruczy Wellinger z łobuzerskim uśmiechem.
- Przestań – rzucam szturchając go w żebra, a on zaczyna się śmiać.
- Raczej ciężko mi było uwierzyć, że z żadnym z nich nigdy nic... no wiesz. W końcu oparłaś się mojemu urokowi! Musiał być powód!
- Tak, miałam cię wtedy za idiotę – mruczę.
- To mogło wpłynąć na twoją decyzję – Andreas udaje, że się zastanawia. - Więc, który jest tym pechowcem? Hayboeck, prawda?
- Skąd...?
Niemiec zaczyna się śmiać.
- Wbrew temu co kiedyś o mnie myślałaś, to ja całkiem bystry jestem. Thomas, Gregor i Manuel mają dziewczyny, z którymi z tego co wiem to całkiem dobrze żyjesz, więc odpadli na starcie. Kraft jest dla ciebie za młody...
- Ej!
- Bez urazy! Z Diethartem jakoś nie mogę sobie ciebie wyobrazić, więc nijak zostaje Michi. Ponadto mieszkacie obok siebie, co sprzyja nocnym schadzkom.
- Jesteś niemożliwy, wiesz? - kręcę głową z rozbawieniem.
- Wiem, wiem – mruczy udając skrępowanie. - Mamusia mi to zawsze mówi! No ale dobra! Co z tym wspólnego ma Marinus? Choć, w sumie domyślam się co może mieć...
- Jak to?
- Jesteśmy kumplami, dużo o sobie wiemy – wzrusza ramionami.
- Mari mnie pocałował, w czasie kiedy ty wracałeś na belkę po e-papierosa – wyduszam w końcu z siebie, patrząc ślepo w przestrzeń przede mną.
- A tego mi skurczybyk nie powiedział! - wykrzykuje Wellinger. - Tak po prostu?
- Była jakaś gadka szmatka, a potem on zaczął, że mnie tak lubi, że tak chciałby żebym z wami pracowała, coś tam coś, a na koniec wziął i mnie pocałował.
- A ty spierdzieliłaś, tak? Bo nie było cię jak wróciłem!
- No nie do końca – zaprzeczam ruchem głowy.
- Też go pocałowałaś? Rany Tyśka, mów mi wszystko!
- Ekscytujesz się jak jakaś gimbusiara – mruczę zapadając się jak najbardziej w moją kurtkę i szalik. - Nie pocałowałam go. W sumie, nie zareagowałam. Bo niby nie powinnam była tego robić, no bo wiesz, Hayboeck i tak dalej, ale z drugiej strony żadna siła nie była w stanie mnie zmusić, żebym odeszła.
- A Michi wie?
- Nie zwariowałeś przypadkiem? - pytam patrząc na niego z politowaniem.
- Będzie kaszanka jak się dowie, wiesz o tym.
- Wiem...
- Prawda jest taka, że Mari wpadł po uszy – rzuca Andi przeciągając się na ławce.
- Domyśliłam się – mruczę. - Powiedział, że będzie czekał. Bo powiedziałam mu, że kogoś mam, ale nie powiedziałam mu kogo.
- I możesz być pewna, że rzeczywiście będzie czekał, a nie że zaraz sobie jakąś pannę przygrucha.
- I co ja mam teraz zrobić?
- Szczerze?
- Tylko szczerze.
- Rzuć ich w cholerę i zostań ze mną!
- Wellinga, ty idioto!

- Niepoważny jesteś i tyle – rzucam wkurzona idąc korytarzem następnego dnia.
- Dobrze, że ty taka odpowiedzialna – mruczy ironicznie Michi kroczący za mną.
- Odpuść sobie, dobrze? W tym momencie powinieneś być w drodze do Austrii!
- Nie przesadzasz?
- Diess widział Krafta z wielkim siniakiem pod okiem! Twoje pieprzone szczęście, że Stefan to wbrew pozorom dobry kumpel i nikogo nie sypnął!
- Należało mu się – prycha Hayboeck i wchodzi za mną do pokoju.
- Nie ty tu jesteś od wymierzania sprawiedliwości, rozumiesz? - krzyczę odwracając się do niego gwałtownie.
- Wkurzasz mnie Mała, wiesz? - pyta Michi przyciskając mnie całym ciałem do ściany.
Nasze nosy dzieli w tym momencie kilkanaście milimetrów. Patrzymy sobie głęboko w oczy, ale jedyne co widzę w oczach blondyna to wściekłość, o ile nie furia.
- Czasami się zastanawiam co ty ze mną dziewczyno zrobiłaś – szepcze.
Uśmiecham się kpiąco.
- Lubię jak jesteś takim gnojem, wiesz? - pytam rozpinając mu zamek od bluzy. Czuję jak przejeżdża dłonią po moim udzie i zatrzymuje się na pośladku. O ile to możliwe przyciska mnie jeszcze mocniej do ściany.
- Tęskniłem za tobą – mruczy delikatnie przejeżdżając wargami po mojej szyi. Uśmiecham się czując przyjemny dreszcz przechodzący przez moje ciało. Jednym szybkim ruchem blondyn zdejmuje moją koszulkę. Chwile potem zbliża swoje usta do moich i składa delikatny pocałunek. Odrywa się ode mnie i znowu patrzy mi głęboko w oczy.
- Czy ja cię nie miałam opierdalać za twoją głupotę? - pytam bawiąc się jego blond kosmykami.
Uśmiecha się do mnie i raz jeszcze złącza nasze usta. Tym razem mocniej, agresywniej. Czuję jego dłonie błądzące po mojej talii. Obdarzamy się nawzajem krótkimi, pełnym pożądania pocałunkami. Nagle odrywa się ode mnie gwałtownie.
- Rób co chcesz, tak długo jak to nie będzie kolidowało z tym czego ja chcę – szepcze głośno sapiąc.
Uśmiecham się pod nosem i ściągam mu koszulkę.
- Na litość boską, Hayboeck! - wykrzykuję, kiedy zauważam wielkiego siniaka rozlanego po połowie jego brzucha. - Co to jest?
- Kraft próbował mi oddać – wzrusza ramionami Michi.
- I chyba nawet mu się udało – warczę oglądając jego brzuch.
- To mu jeszcze poprawiłem, dlatego wygląda jak wygląda.
- No najważniejsze, że postawiłeś na swoim – ironizuję. - Czym ten biedny Kraft cię tak zdenerwował, co?
- Chcesz wiedzieć? - pyta mnie prowokująco. - Otóż twój ukochany Stefan zasugerował, że bronię twojej siostry bo z nią sypiam!
Powoli dochodzi do mnie co powiedział Michi. Patrzę na niego nic nie mówiąc. Hayboeck z kolei przygląda się mnie ciężko oddychając. Widać, że jest zły. Zresztą, zły to lekkie słowo. Wymijam go i siadam na łóżku przy okazji zakładając koszulkę, którą znajduje po drodze. Blondyn również podchodzi do łóżka, ale nie siada, tylko obserwuje mnie z góry.
- Dlaczego nic nie mówisz?
- Bo myślę.
- O czym?
- O tym co powiedziałeś. A właściwie o tym co Kraft powiedział.
- Żartujesz sobie, prawda? - pyta mnie Michi z rezygnacją w głosie.
- Nie mówię, że tak jest – prycham. - Zastanawiam się dlaczego tak powiedział.
- Bo jest dzieciakiem! I wydaje mu się, że jak jego dziewczyna porozmawia z innym facetem to od razu go zdradza! - wykrzykuje blondyn zaczynając łazić po całym pokoju. - Zresztą, mam to gdzieś skąd mu się wziął w głowie taki pomysł! Nigdy w życiu nie miałem nic do Tynki. Jest moją sąsiadką i siostrą mojej dziewczyny, koniec! To ty masz klucze do mojego mieszkania, to w twoim pokoju leży 3/4 mojej szafy, bo co chwile podprowadzasz mi jakieś ciuchy, to ciebie wożę w środku nocy na lody do McDonalds bo masz akurat taką ochotę, to ty doprowadzasz mnie do szału jak o siebie nie dbasz, jak co chwile widzę, że jesteś chudsza niż byłaś! I może w tym momencie doprowadzasz mnie do kurwicy, ale poszedłbym za tobą w ogień, rozumiesz? Kocham cię jak głupi i w dupie mam co mówi Kraft!
Wstaję i podchodzę do niego.
- Gdzie się podziała moja ciepła klucha? - pytam mocno się do niego przytulając.
- Zmieniłaś mnie – odpowiada otaczając mnie mocno ramionami i całując w czoło. - Walczę o własne szczęście i rozszarpie każdego, kto tylko spróbuje się do ciebie zbliżyć albo skrzywdzić!
Tak? Powiedz to Krausowi!
- Połóż się, nasmaruje cię jakąś maścią, żeby ci ten siniak szybciej zszedł – mruczę odsuwając się od niego. Wykonuje moje polecenie, a ja przeglądam torbę z lekarstwami w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego.
- Tysia?
- Hmm?
- Polecimy na wakacje po Sochi?
- Sami? - odwracam głowę w jego kierunku.
- Sami.
- To możemy lecieć – odpowiadam pewnie i wracam do poszukiwań.

- Ty palisz?!
Odwracam głowę, żeby dowiedzieć się kto do mnie dołączył. Szlag! Diess!
- Zdarza mi się – mruczę niepewnie chowając delikatnie mojego e-papierosa.
- Nie krępuj się – rzuca i siada obok mnie. Wyciąga z kieszeni kurtki paczkę papierosów i wyciąga z niej jednego. - Chcesz?
- Dzięki, zostanę przy mojej gumie balonowej – odpowiadam wskazując na urządzenie. Otulam się ciaśniej kurtką, bo wieczorem Sochi daje do wiwatu. Temperatura spada na łeb na szyję. Jesteśmy tu czwarty dzień, Kraft zdążył już zerwać z Tynką, Michi z tej okazji go pobił, a Fettner zaginął. A! Bo zapomniałam o tym wspomnieć! Poszedł 7 godzin temu do miasta i jeszcze nie wrócił. Oszaleję!
- Wiesz co z Manuelem? - pyta mnie Alex.
- Szczerze? Mam to w dupie!
- Potrafią uprzykrzyć życie, co nie? - Diess zaczyna się śmiać, a mi nie pozostaje nic innego jak tylko się z nim zgodzić.
- Wkurwiają mnie tak, że głowa mała – prycham zaciągając się.
- Jutro pójdą w końcu na skocznie to cały wieczór i noc spędzisz w ich towarzystwie!
- Wprost nie mogę się doczekać – ironizuję.
- Wiesz, ostatnio myślę czy by czasem nie odejść z kadry...
- Nie obiecuj!
- Lubię nasze rozmowy, wiesz? - trąca mnie łokciem. - Zawsze mogę liczyć na ociekającą jadem i złośliwością ripostę.
- Zawsze do usług – mruczę.
- Będzie mi cię brakowało!
- Jak już mnie wywalisz z kadry? - pytam niewinnie.
- A mam za co? - dopytuje.
- Ty na pewno znajdziesz powód, o to się nie martwię – prycham.
- Mógłbym cię wywalić tylko za łamanie przepisów, a wiem że tego nie robisz...
A tu mnie zaskoczyłeś.
- Skąd taka nagła zmiana frontu?
- Widziałem cię ostatnio z Krausem od Niemców – wzrusza ramionami Diess.
Zamieram. 
No to po jabłkach. Pozamiatane. Musztarda po obiedzie i inne tego typu mądrości językowe.
- Jeśli chcesz to utrzymać w tajemnicy to spoko – rzuca Alex na widok mojej miny. - Tak długo jak nie spotykasz się z naszymi to nie moja brocha, nikomu nie powiem.
- Myślę, że tak będzie lepiej – mruczę niepewnie.

- Dzień dobry, chciałabym się widzieć z Marinusem Krausem – uśmiecham się do recepcjonistki w Domu Niemieckim. - Czy mogłaby go pani zawołać?
- Jasne – odpowiada i chwyta za słuchawkę. Wybiera odpowiedni numer i już po chwili rozmawia z Niemcem. - Dobry wieczór panie Kraus. Przy recepcji czeka pani Jankowska, chciałaby się z panem widzieć.... Dobrze, przekażę.
Odkłada słuchawkę, a ja uważnie jej się przyglądam.
- Jestem z Austrii, widziałam zdjęcia w Przeglądzie Sportowym – odpowiada na moje nieme pytania skąd zna moje nazwisko.
- W ogóle o tym nie pomyślałam – uderzam się otwartą dłonią w czoło.
- Świetne zdjęcia, naprawdę – uśmiecha się do mnie dziewczyna. - Pan Kraus kazał przekazać, że za chwilę zejdzie, prosił, żeby pani poczekała.
- Dzięki – mruczę. - Tak w ogóle Tysia jestem – wyciągam dłoń w jej kierunku.
- Sophie – odpowiada i wymieniamy uścisk.
- Nie chciałaś pracować w Austriackiej części?
- Chciałam, ale ktoś mnie ubiegł – mruczy załamana.
- Ah tak, żaba w uniformie – śmieje się przypominając sobie słowa mojej siostry. Dziewczyna patrzy na mnie zaskoczona. - Nieważne!
- Szpieg w bazie! - słyszę histeryczny wrzask za mną. Odwracam się i widzę roześmianych Wanka i Wellingera.
- Tu się.... - pokazuje im na bok głowy, sugerując mocne uderzenie w celach leczniczych.
- Jak do nas przychodzisz to mogłabyś tę paskudną niebieską kurtkę zostawiać za drzwiami? - pyta starszy z Andreasów. - Załatwimy ci ładniejszą!
- Spadajcie, co? - odzywa się Marinus, który właśnie się pojawił.
- Uuu – wyją jego koledzy.
- Nie będziemy przerywać, na razie! - krzyczy Wanki.
Dyskretnie pokazuję Wellingerowi, że do niego zadzwonię, co on przyjmuje skinieniem głowy i z uśmiechem znika ze starszym kolegą na schodach.
- Nie spodziewałem się, że do mnie przyjdziesz – uśmiecha się do mnie Kraus przysiadając na poręczy fotela w recepcji.
- Kawałek dalej – mruczę chwytając go za rękaw bluzy i odciągając go bardziej do drzwi. - Recepcjonistka jest z Austrii, wszystko zrozumie – tłumaczę, widząc jego zaskoczenie.
- No tak...
- Przyznam szczerze Mari, że nie wiem jak teraz z tobą rozmawiać...
- Normalnie – uśmiecha się. - Powiedziałem, że poczekam i tak będzie. Nie będę się teraz naprzykrzał czy coś.
- Mam do ciebie gigantyczną prośbę – zaczynam biorąc głęboki oddech.
- Słucham.
- Kojarzysz Alexa Diessa, prawda?
- Ten taki okrągły trener co cię sprzedał Norwegom? - pyta próbując sobie przypomnieć.
- Dokładnie ten sam – potwierdzam. - Chodzi o to, że on nas widział... No wiesz, pod skocznią.
- Yhm...
- I on myśli, że jesteśmy parą – wyjaśniam. - A przyznam szczerze, że mi jest to bardzo na rękę, żeby tak myślał.
- Dlaczego? - dziwi się Kraus.
- Powiedzmy, że nie wymyśla wtedy niestworzonych historii o tym, że spotykam się z kimś z kadry, a za to mogę wylecieć z pracy...
- Ale ty mówiłaś, że kogoś masz – zastanawia się Niemiec.
- Mari... - mruczę załamana.
- Ok, już rozumiem. Jakby pytał to potwierdzę, nie bój się.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
- Jesteś wspaniały Mari – krzyczę i ucałowuję go w czoło. - Dziękuję! Obiecuję, że w swoim czasie ci wszystko wyjaśnię.
- Spotkamy się? - pyta nagle. - Jutro, po treningu? Na jakąś czekoladę, czy coś?
Daj mu szansę. Aktualna sytuacja, nie będzie trwała wiecznie. Możesz potrzebować pomocy.
Głos Heinza odbijał się między jej uszami jak uporczywe echo.
- Po treningu muszę zająć się mięśniami chłopaków – odpowiadam. - Ale jak skończę, to do ciebie zadzwonię i się umówimy, dobrze?
- Idealnie – uśmiecha się wstając z poręczy na której siedział. - To... To na razie Tyśka – rzuca, daje mi buziaka w policzek i kieruje się w stronę schodów.
Odwracam się na pięcie i ruszam do drzwi. W międzyczasie wyciągam telefon i wybieram numer, który ostatnimi czasy mogłabym wpisać do ulubionych i najczęściej wybieranych.
- Wellinga? Jaka ja jestem głupia!

sobota, 16 sierpnia 2014

20. Przecież go nie uderzą, prawda?

Głupia, głupia, głupia. Głupia ja. Jak mogłam się nie domyślić? Jak to możliwe, że pierwszą osobą jaka mi przyszła do głowy kiedy dostałam te przeklęte kwiaty nie był Marinus? Nie, ja spokojnie sobie myślałam, że to od Severina i machałam na to ręką. No bo co mogło się wydarzyć między mną, a Severinem, jeśli ja normalnie nie mam z nim prawie kontaktu?
Dlaczego kiedy Heinz powiedział, że kwiaty przysłał 'dobry chłopak' mi nie zapaliła się lampka ostrzegawcza, że kto normalny powiedział by tak o Freundzie?
Brawo Jankowska, twój nieogar przebił wszystko.
- W porządku?
- Co?
- Odpłynęłaś, pytam czy w porządku.
- Tak, Heinz, jest ok.
- Co się stało?
- Poznałam Małego Bawarczyka.
Kuttin głośno zatrzaskuje segregator, w którym przyniosłam mu sprawozdanie z przygotowania fizycznego zawodników i wstaje. Podchodzi do drzwi, delikatnie je zamyka, a następnie odwraca się w moją stronę i patrzy na mnie wyczekująco.
- Mów.
- Ja nie wiem! – zaczynam histeryzować. - Nie mam pojęcia co mam o tym wszystkim myśleć! W życiu bym nie pomyślała, że to może być Marinus! I teraz w czoło się biję, że na to nie wpadłam! Przecież to było takie proste! I uwielbiam go, naprawdę! Może nawet na swój sposób kocham, ale no przecież... No przecież wiesz...
- Michael – dopowiada trener.
- Dokładnie, Michi – potwierdzam zrezygnowana. - Jestem z nim od tych sześciu miesięcy i jest super. Jest tak jak powinno być. Czasem się kłócimy i nie mogę już na niego patrzeć. Wkurza mnie momentami ta jego troska, że biega za mną z szalikiem, żebym się nie przeziębiła. Mam ochotę mu wtedy wykrzyczeć, że mamy tyle samo lat, więc ma przestać traktować mnie jak dziecko. Ale po każdej burzy przychodzi tęcza, prawda? I tak jest też u nas. Nie chcę ranić Marinusa, ale dobrze mi z Hayboeckiem.
- Ciężka sprawa – podsumowuje Heinz. - Bo nie możesz Krausowi powiedzieć, że jesteś z Hayboeckiem i że ta cała sytuacja nie ma przyszłości.
- No właśnie.
- Ale z drugiej strony musisz mu powiedzieć cokolwiek, bo inaczej on będzie się starał, walczył, a Michi w tym samym czasie dostanie wścieklizny.
- Dzięki Heinz, bardzo mi pomogłeś – ironizuję.
- Co mogę ci powiedzieć? - wzrusza ramionami. - Ja się znam na skokach, nie na facetach. W życiu nie miałem takiej sytuacji jak ty.
- I może Bogu dzięki – prycham.
- Możliwe – potwierdza. - Moja Jaqueline...
- Kto?
- Moja żona!
- Twoja żona ma na imię Jaqueline?
- Dziwacznie, co nie? - pyta Kuttin z rozbrajającym uśmiechem. - W każdym razie, moja Jaqueline była jedyną głupią, która chciała na mnie spojrzeć, kiedy zgoliłem wąsa!
- Miałeś wąsy? - dziwię się jeszcze bardziej.
- Ah tak, ciebie wtedy nie było – przypomina sobie Heinz. - Miałem, miałem! Potem musiałem zgolić, bo nie wiem czy wiesz, ale wąsy są strasznie niepraktyczne w upały!
- Nie wiedziałam, w życiu nie miałam wąsów – śmieję się.
- W takim razie musisz mi zaufać! Wracając do meritum! Musisz przyhamować Krausa, ale nie odrzucić!
- Dlaczego nie? Mówiłam, że dobrze mi z Michim...
- Ok, nie twierdzę, że nie. Ale możesz potrzebować pomocy, a Mari na pewno ci pomoże.

- Co u Megi? - pytam Fettnera, w czasie kiedy go regeneruje po treningu na siłowni. Hayboeck leży rozwalony na moim łóżku i znudzony, czekając na swoją kolej, skacze po kanałach w telewizorze.
- Ona chyba chciałaby wyjść za mąż – odpowiada niepewnie Manuel.
- A ty?
- A ja jej nie bronie – prycha śmiechem i przybija sobie z Michim żółwika w powietrzu.
- Co ty masz w głowie kretynie? - rzucam poklepując go otwartą dłonią po czole. - Ile wy jesteście razem?
- O, krótko – odpowiada. - Cztery... Nie, pięć lat.
- I to jest krótko? - śmieje się Hayboeck.
- Wiesz ile Gregor jest z Sandrą? Sześć lat! To są dopiero długodystansowcy!
- A to nie, sorry – rzucam. - Ten rok zmienia wszystko!
W tym momencie otwierają się drzwi od pokoju i wpada zapłakana Tynka. Rzuca się na łózko i chowa głowę w poduszce. W pokoju nastaje cisza, którą przerywa tylko cichy głos z telewizora i chlipanie mojej siostry.
- Tynka? - zaczynam cicho podchodząc do niej, a chłopcy uważnie obserwują całą sytuację. - Tyniol, co się stało?
- Nic – odpowiada mi jej zduszony głos.
- Ja pierdole, Jankowska – wkurza się Michi. - Jesteś gorsza niż twoja siostra! - jednym ruchem odwraca Młodą twarzą do nas. - Mów!
- Nic wam nie powiem!
- To nie – wzrusza ramionami Hayboeck i wraca na łóżko.
- Kraft ze mną zerwał – rzuca zrozpaczona z miną zbitego psa.
- Temu to się w dupie poprzewracało – mruczy Manuel kiwając głową z uznaniem.
- Powiedział, że musi przemyśleć czy to ma jakikolwiek sens i czy nasz związek jest przyszłościowy!
- Przecież Kraft ma z 15 lat! - wykrzykuję. - O jakiej przyszłości on mówi?!
Tynka wzrusza ramionami i na nowo zalewa się łzami.
- Myśliciel się znalazł – prycha Michi. - Dobra, Jankowska! Nie becz, bo wyglądasz wtedy gorzej niż zwykle...
Rzucam mu ostre spojrzenie, ale tylko wysyła mi buziaka w powietrzu.
- Manu zbieraj się – komunikuje dalej Hayboeck. - Idziemy przemówić Kraftowi do rozsądku!
- I co mu geniusze powiecie? - pytam w czasie kiedy Fettner zakłada spodnie.
- Kto powiedział że będziemy rozmawiać? - śmieje się brunet. - Damy mu ze 3 razy w mordę i od razu zmądrzeje!
- Nie możecie...
- Mogą, mogą – wtrąca się moja siostra.
- Tynka!
- No co? Zasłużył!
- Za bójki w kadrze możecie wylecieć – oznajmiam niezadowolona.
- Przecież nas nie sprzedasz – uśmiecha się przebiegle Manu. Dostaję od niego buziaka w czoło i obaj wychodzą.
- To się źle skończy! Im się wydaje, że to wszystko jest takie zajebiście zabawne - mruczę zakładając kurtkę.
- Przecież go nie uderzą, prawda?
- Sama dałaś im zgodę – wzruszam ramionami i kieruje się do drzwi. - Nie wiem. Nie wiem na ile sobie pozwolą.
- A ty dokąd? - pyta mnie zdziwiona Tynka.
- Przewietrzyć się – rzucam przez zęby i wymijając ją wychodzę na korytarz.
Przez chwile nawet przeszło mi przez myśl, żeby iść do Diessa i mu wszystko powiedzieć. Praca z nimi naprawdę zaczyna mnie męczyć. Do wszystkiego podchodzą tak lekko, bez żadnej odpowiedzialności, na zasadzie 'jakoś to będzie'. Fettner może Krafta nie uderzy, ale Michi? Michi może to zrobić, zwłaszcza, że mimo złośliwości traktuje Tynkę jak młodszą siostrę. Wychodzą sobie w trakcie regeneracji, jakby to wcale nie było ważne. Urgh, dzieciaki!
Wychodzę na zewnątrz zła jak osa i siadam na ławeczce ustawionej przed wejściem. I wtedy widzę kogoś, o kogo spotkaniu marzyłam w tym momencie.
-Ej, Wellinga! Zatrzymaj na chwilę ten chudy tyłek!

*****
Bardzo się cieszę, że chociaż po części przypadł wam do gustu Marinus ;) Szczerze powiedziawszy chodził mi po głowie Sev, ale to by było zbyt oczywiste, prawda? Mam nadzieję, że jesteście i ciągle będziecie z Michim, Tysią i Bawarczykiem ;)

środa, 13 sierpnia 2014

19. Lubię cię Tyśka.

Uwaga!
Rozdział zawiera długo oczekiwanego Bawarczyka!


- Nie mamy państwa na liście – oznajmia nam wolontariuszka z Austriackiego Domu w Sochi.
- Oszaleję – mruczę pod nosem. - Tynka, błagam cię, zrób coś.
- Jak to, nie ma nas na liście? - pyta moja siostra.
- No normalnie – prycha dziewczyna.
No i przegięła. Tynki nie traktuje się jak idiotki, bo kara za to jest nad wyraz surowa!
- Posłuchaj mnie kwiatuszku – zaczyna przyciągając do siebie Gregora. - Zdajesz sobie sprawę, kto to jest? Gregor Schlierenzauer! Twoja wątłych rozmiarów mózgownica kiedykolwiek słyszała to nazwisko? Wyobrażasz sobie Olimpiadę, bez Schlierenzauera? Bo ja na przykład nie. Więc zanim poziom wkurwienia w moim organizmie osiągnie kosmiczny poziom i zadzwonię do twojego szefa, sprawdź proszę jeszcze raz na liście, czy na pewno tej drużyny tam nie ma! Nie po to leciałam tu Bóg wie ile godzin, żeby teraz jakaś żaba w uniformie mówiła mi, że nie mam gdzie spać!
Na twarzach całej kadry błądzą złośliwe uśmieszki, ale nikt nic nie mówi. Wolontariuszka bierze głęboki oddech, każe nam czekać i znika gdzieś za recepcją.
- Skąd ty znasz tyle słów po angielsku? - pytam oniemiała.
- Słucham Eminema! - odpowiada z dumą Tynka, czym wywołuje ogólne rozbawienie.
Po chwili zjawia się kierowniczka naszego Domu i gorąco nas przepraszając rozdaje klucze do pokoi.
- Mówiłem, że twoja siostra nam się przyda – szepcze mi nad uchem Heinz, kierując się w stronę swojego lokum.
Może i ma rację.

- Telefon!
- Kto?
- Mama!
- Biegnę!
Wypluwam szybko pastę z ust i wracam do pokoju, gdzie czeka na mnie Michi. Tynka wyfrunęła gdzieś z Kraftem, więc mamy z Hayboeckiem czas tylko dla siebie. I dla mamy.
- Halo?
- Justyśka? - słyszę w słuchawce głos rodzicielki. - Czy mnie wzrok myli, czy na zdjęciach z Sochi jest Tyniol?
- Tak mamo, jest ze mną.
- Jak mogłaś?! - pyta mnie zrozpaczona. - Powinna studiować!
- Mamo, ona ma teraz ferie – tłumaczę, przewracając oczami. - Krzywda jej się nie dzieje.
- Ale w Rosji jest niebezpiecznie!
- Cudownie, że martwisz się tylko o nią – prycham.
- To nie tak, Justyśka!
Zabiję ją kiedyś za to 'Justyśka', przysięgam.
- A jak?
- Po prostu Martyna zniknęła mi z domu parę miesięcy temu, a ciebie nie mam tu już od lat. Najpierw studia, potem praca.
- Mamo – biorę głęboki oddech – dbam o nią, naprawdę. Obiecuję, że włos jej z głowy nie spadnie i zdąży na semestr na uczelnię. Inaczej zresztą nie pozwoliłabym jej jechać.
- No dobrze, już dobrze – słyszę, że trochę się uspokoiła. - A co u ciebie?
- Wiesz, trochę się spieszę na odprawę sztabu, zadzwonię do ciebie pod wieczór, hmm? - pytam. - Albo lepiej! Każe Tynce zadzwonić, żebyś była pewna, że jeszcze żyje!
- Tysia!
- Kocham cię mamo, paaa!
Rzucam telefon na łózko, a zaraz za nim opadam ja.
- Nic nie zrozumiałem, ale cholernie seksowny ten wasz język – oznajmia Michi siadając obok mnie.
- Seksowny? - pytam zdziwiony unosząc się na łokciach. - Słyszałam już, że brzmi jak beatbox, ale żeby był seksowny, to pierwsze słyszę.
- Jak beatbox może ty brzmisz – uśmiecha się do mnie i przyciąga, żeby mnie przytulić – bo wymawiasz miliard słów na minutę.
W tym momencie dzwoni jego telefon. Jak zwykle.
- Tak? Aha... No ok. Zasady to zasady. Lecę.
- Co jest? - pytam kiedy chłopak zaczyna wstawać.
- Diess dzwonił, że skoczkowie już powinni iść spać, więc gdzie ja się podziewam.
- Kocham Diessa, ponad wszystko – mruczę niezadowolona.
- A ja ciebie, wiesz? - pyta mnie z uśmiechem. Nachyla się i zaczyna całować.
- Idź już, bo będziesz miał problemy – uśmiecham się, kiedy już się ode mnie odrywa.
- Dobranoc Robaku – puszcza mi oczko. - Uściskaj gremlina na dobranoc.
- Idź już wariacie – śmieje się.
Wychodzi z pokoju, a ja rozkładam się na łóżku. Za chwilę wróci Tynka, bo Stefan też będzie zmuszony do pójścia spać. Co my będziemy robić? Polacy mieszkają za daleko, Norwegowie też, więc nawet z ich sztabem sobie nie posiedzimy. Pozostają nam Felix i Tim. Nagle słyszę, że coś się obiło o okno. Niee, pewnie mi się wydawało. Ale nie! Znowu! Podchodzę do okna i szeroko się uśmiecham.
- Co wy tu robicie? - pytam otwierając okno.
- Porywamy cię! – śmieje się Wellinger – Ubieraj się królewno!
Może i bym z nim nie poszła, ale był też Marinus, a jemu ufam w 100 procentach! Naciągam na nogi nogawki od grubego dresu, zakładam bluzę reprezentacji, bo na kurtkę jest za ciepło i uchylam drzwi na korytarz.
- Gdzie idziesz? - pyta mnie Tynka, z którą zderzam się zaraz potem.
- Zabawić się! Na razie Mała!
- Tysia!
- Cicho siedź!
Biegnę cicho przez korytarz i zawisam na barierce od schodów. Heinz i Alex siedzą na dole, więc muszę iść przyklejona do ściany, żeby mnie nie zauważyli. Delikatnie uchylam drzwi i po chwili już czuję na polikach chłodne powietrze Sochi.
- To gdzie idziemy? - pytam Niemców.
- Nie sądziliśmy, że z nami pójdziesz – śmieje się Marinus. - Na rozbieg kochanie, na rozbieg!
Więc się wspinamy. Jest strasznie dużo śniegu na schodkach, widać, że obiekt jeszcze nie jest do końca przygotowany do przyjęcia zawodników.
- Cholera! - krzyczę, po tym jak moja noga po raz kolejny zsunęła się ze schodka.
- Uważaj na siebie laska – śmieje się Wellinger łapiąc mnie, żebym nie zleciała.
W końcu jesteśmy na miejscu. Pierwszy na belce siada Marinus, za nim ja, a z drugiej strony asekuruje mnie Andreas.
- Wyciągaj – rzuca Kraus.
- Co? - pytam.
- Nie ty, on! - wskazuje na młodszego z Niemców.
Po chwili Wellinger wyciąga e-papierosa.
- No nie wierzę! – śmieje się – Sportowcy na olimpiadzie kuźwa!
- Nie marudź – prycha Marinus. - To twoja wina! Ty pierwsza dałaś mi tego spróbować!
Nie kłócę się, bo prawdopodobnie ma rację. Siedzimy na belce blisko godzinę i rozmawiamy. Zaskakuje mnie jak łatwo mogę z nimi rozmawiać i ile tematów mogę z nimi poruszyć. Opowiadam im o Diessie, o Tynce, o problemach moich rodziców. Oni z kolei o swojej kadrze, o sporach, o presji jaka na nich ciąży w związku z Olimpiadą. Schodząc z belki czuję się lżejsza o jakieś 20 kilogramów.
Jesteśmy już prawie na samym dole, kiedy Wellinger zauważa, że nie wziął z góry e-papierosa. Zapewniamy z Marinusem, że na niego poczekamy, ale ma iść po swoją zgubę, bo lepiej żeby nikt jej nie znalazł.
- Dobrze cię mieć znowu blisko – uśmiecha się do mnie Kraus.
- Przecież widzimy się non stop na zawodach – prycham śmiechem.
- Niby tak, ale nigdy cię nie ma – tłumaczy. - Zawsze gdzieś biegasz z chłopakami, ganiasz ich po jakiś pagórkach. Aż żałuję, że nie pracujesz z nami...
- No na razie próbowano mnie sprzedać tylko do Norwegów – ironizuję.
- Boże, gdybym ja miał cię w sztabie... - rozmarzył się Marinus. - Co tydzień byłbym na podium!
- Nie dałbyś rady!
- Jasne, że bym dał! Dla ciebie!
Co?
- Lubię cię Tyśka. – zaczyna i robi mały krok w moją stronę. - Bardzo cię lubię. Lubię to, że wszędzie cię pełno, że jesteś taka pewna siebie, że ciągle się śmiejesz i że walczysz o swoich zawodników, jak mało kto. Że nie zwracasz uwagi na to jak wyglądasz i mimo to, zawsze wyglądasz pięknie. To naprawdę sprawia, że cię lubię.
Z każdym kolejnym powodem był coraz bliżej mnie, więc aktualnie stoimy twarzą w twarz, a nasze nosy dzieli kilkanaście milimetrów.
- Mari, co...
Ale nie jestem w stanie dokończyć, bo składa na moich ustach delikatny pocałunek. I na Boga, jak on całuje! Stoję jak sparaliżowana. Nie wczuwam się, ale też nie odpycham go od siebie. Mam taki mętlik w głowie, że nie mam pojęcia co zrobić.
W końcu odsuwam się od niego delikatnie i przez dłuższą chwilę patrzymy na siebie z paniką w oczach.
- Mam kogoś – zaczynam. - I chyba mi z nim dobrze...
- Poczekam – zapewnia Kraus.
- Ja... Ja chyba już pójdę – mruczę pod nosem i ruszam w kierunku Domu Austriackiego. Po przejściu kilkunastu metrów i odwracam się w jego stronę. Cały czas na mnie patrzy. - Dziękuję za kwiaty!
- Podobały się? - zmusza się do delikatnego uśmiechu.
- Były śliczne – potwierdzam i ruszam do bazy Austriaków.

*****
TADAM! BUM! 
I inne tego typu dźwięki! Jestem przygotowana na okrzyki niezadowolenia! Walcie śmiało ;D

niedziela, 10 sierpnia 2014

18. Nagle taka mądra jesteś, tak?

- Więcej podkładu!
- Zapchamy mu pory i będzie wyglądał jak zatynkowany!
- Nie zapychajcie mi porów!
- To się będziesz świecił!
- Na litość boską, urwanie głowy z tymi dziadami!
Uśmiecham się pod nosem w czasie kiedy jakaś starsza pani maluje mi oczy. Jesteśmy z chłopakami na sesji zdjęciowej dla austriackiego Przeglądu Sportowego przed wyjazdem na Igrzyska do Sochi.
- Tysia, ratuj! - krzyczy Gregor siedzący dwa krzesła ode mnie. - Chcą mi zapchać pory!
- Jestem twoją fizjoterapeutką, a nie nianią – prycham.
- A to nie to samo? - dziwi się.
- Wygładzą cię komputerowo, nic się nie martw – staram się go pocieszyć.
- Jak ty z nimi kochanie wytrzymujesz? - pyta mnie makijażystka, która zajmuje się moja twarzą.
- Kwestia przyzwyczajenia, wie pani – uśmiecham się.
- Schlierenzauer jest u nas na sesji trzeci raz i za każdym razem jest ta sama afera!
- Bo za każdym razem wyglądam jak figura woskowa! - broni się Gregor.
- A na zdjęciach jest pięknie – zapewnia go kobieta.
- Taak?
Obie kiwamy głową, żeby go zapewnić o jego powalającej aparycji.
- No niech będzie – rzuca i schodzi ze swojego krzesełka, żeby iść wybrać strój.
- Zawsze działa – uśmiecha się makijażystka.
- Zapraszam do mnie kochani! - krzyczy kierownik sesji. - Omówimy ujęcia!
Wszyscy schodzą się powoli, aby wysłuchać całej litanii na temat ustawiania się lepszym profilem do zdjęć. Gregor, Michi i Stefan nadal biegają po planie w bokserkach, ale Manu i Thomas są już prawie kompletnie ubrani w elegancko skrojone garnitury.
- No dzieciaki! - pojawia się Kuttin dopinając mankiety od koszuli. - Nie róbcie mi wstydu! Mordy w kubeł i skupcie się!
Kierownik planu przez chwilę patrzy w milczeniu na naszego trenera, ale widząc, że jego mowa podziałała zaczyna swój monolog.
- Zaczynamy od zdjęć indywidualnych, portretowych trenera Kuttina i trenera Diessa. Zawodnicy zdjęć indywidualnych nie będą mieli, ponieważ chcemy się skupić na nich jako na grupie, a nie pojedynczych jednostkach. Kolejne zdjęcie to fizjoterapeutka Justyna, razem z serwisemenami Felixem i Timem. To nie będzie zdjęcie portretowe. Pokażemy was od góry do dołu. Justyna będzie stała między kolegami, opierając się nonszalancko o ich ramiona, a koledzy będą stać w pozie jakby byli ochroniarzami. Teraz zawodnicy. Bedziecie w scenerii rodem z eleganckiego klubu dla gentelmanów. Wiecie, biblioteczka, cygara, drogie alkohole i eleganckie fotele. Macie być poważni. Koledzy wiedzą co znaczy poważni? Tak? No to klasa! Wiecie jak się robi klasyczny bitchface? No to tak macie robić! Ostatnie zdjęcie zrobimy na dworcu kolejowym.
- Na dworcu? - powtarza zdziwiony Thomas.
- Tak. To będzie zdjęcie zawodników i Justyny, jako że opinia publiczna domaga się waszych wspólnych zdjęć. Pojedziemy na dworzec, gdzie zrobimy zdjęcie przedstawiające zawodników idących i uginających się pod ciężarem walizek i nart, a przed nimi kroczyć będzie Justyna, w swojej sukience jak prawdziwa dama, za którą mężczyźni wszystko noszą. Justyna będzie patrzeć prosto w obiektyw, z bardzo pewną miną. Wszystko jasne?
Kiwamy głową, że jak najbardziej, więc wszyscy się rozchodzą, żeby skończyć się ubierać albo malować. Jakaś młoda dziewczyna przynosi mi sukienkę i buty. Zabieram zestaw do garderoby, żeby się przebrać. Niestety, nadal mam wałki na włosach, więc muszę zawołać dziewczynę z powrotem, żeby mi pomogła.
- Jest krótka – rzucam przeglądając się w lustrze. - Jest bardzo krótka. - Dodaje odwracając się wokół własnej osi.
- Jest seksowna – oznajmia dziewczyna z uśmiechem. - Wyglądasz jak milion dolarów!
Prycham śmiechem i wychodzę z garderoby. Zdjęcia Kuttina i Diessa już trwają. Staję między Thomasem i Manu, którzy podziwiają trenerów.
- Heinz zaraz pęknie ze śmiechu – oznajmia Morgi. - A miało być poważnie i elegancko!
- Nie wymagaj od niego, żeby był poważny – rzucam.
- O Tyś... O rany Tyśka! - Morgi właśnie zauważył jak wyglądam. - Będziesz miała w tym robione zdjęcia?
- Noo – spoglądam na siebie w dół – chyba tak.
- Zajebiście – uśmiecha się Manu podnosząc złośliwie brwi.
- Chodź kochanie, ułożymy do końca włosy – słyszę głos fryzjerki, więc ruszam za nią. Po drodze mijam Michiego, który nieudolnie próbuje zawiązać muchę.
- Daj mi to – proszę i kilkoma sprawnymi ruchami zawiązuję kawałek materiału, żeby wyglądał elegancko. W tym czasie Hayboeck mi się przygląda z otwartą buzią. - I zamknij pysiaczka – dodaje, palcem podnosząc mu dolną szczękę.
- Zawodnicy, proszę na plan – wykrzykuje kierownik sesji, więc wszyscy moi mężczyźni posłusznie ruszają przed aparat.


- Zajebiście to wyszło – uśmiecha się Tynka, kiedy na lotnisku czekamy na resztę kadry.
Bo nie wiem czy wiecie, ale do Sochi moja siostra leci razem z nami. Pojęcia nie mam dlaczego. Kuttin twierdzi, że potrzebujemy kogoś kto będzie się użerał ze wścibskimi mediami. Oznajmiłam, że kandydatura Tynki chyba nie jest najlepsza, ale trener uznał, że taki niewyparzony jęzor może nam się przydać. Mówisz, masz.
Przeglądamy właśnie numer Przeglądu Sportowego, w którym ukazała się sesja zdjęciowa i wywiady z całą kadrą.
- Nawet przedłużyli mi sukienkę – prycham śmiechem.
- Co?
- No bo dali mi taką super krótką sukienkę, co to mi ledwo tyłek zakrywała – tłumaczę jej. - No i wszystko było spoko, ale do zdjęcia z Felixem i Timem musiałam podnieść ręce, żeby oprzeć się o ich ramiona, więc sukienka automatycznie wjeżdżała trzy piętra wyżej.
- Mniemam, że chłopcy nie mieli nic przeciwko – uśmiecha się złośliwie Tynka. Jestem w stanie jedynie przewrócić oczami, bo nagle słychać niesamowity pisk. Odwracamy się z siostrą w kierunku jego źródła i naszym oczom ukazuje się Gregor otoczony fankami w wieku od 12 do 16 lat. W końcu nas zauważa i delikatnie ignorując dziewczęta rusza w naszą stronę.
- Cześć laski – rzuca kiedy jest już wystarczająco blisko. Najpierw nachyla się, żeby ucałować Tynkę, a potem mnie.
- Siemka – odpowiadamy z uśmiechem.
- Co macie? - pyta zaglądając nam w kubki. - Kawa, super!
I wyjmuje Tynce z ręki napój.
- Ależ jasne, częstuj się – rzuca ironicznie.
- Dzięki – uśmiecha się. - Gdzie macie Michiego? Bo domyślam się, że przyjechał z Wami.
- Bardziej my z nim – odpowiadam. - Stefan, jego brat nas tu przywiózł. Poszedł się chyba z nim pożegnać.
Jak na zawołanie pojawia się blondyn.
- Może troszkę papki Michi? - pyta uprzejmie moja siostra.
- A w łeb dawno nie dostałaś?
- Nie możesz uderzyć kobiety!
- Kobiety bym nie uderzył, gremlina i owszem!
- Nie nazywaj mnie gremlinem!
- Nazywajmy rzeczy po imieniu!
- Świnia!
- Możecie się uspokoić? - przerywam im w końcu.
- Nie chcę wiedzieć co się dzieje w waszym bloku po godzinach – Gregor kręci głową z rozbawieniem.
- Daj spokój w ogóle – przewracam oczami.
W ciągu 10 minut schodzi się reszta kadry, a złośliwa Megi przynosi Tynce i mnie melisę pod każdą możliwą postacią. Tak jakby co.
- Jako że mamy z nami Tynkę, chciałbym przypomnieć... - zaczyna Diess.
- O zakazie kontaktów intymnych między członkami kadry – dopowiadają chórem znudzeni zawodnicy.
- Tylko, że Tynka nie jest członkiem kadry – uśmiecham się przebiegle.
- W czasie Olimpiady jest – upiera się Alex.
- To pokaż mi, gdzie to jest zapisane – proponuję zakładając ręce na piersiach. Mężczyzna milczy. - Tak właśnie myślałam. Więc bądź tak dobry i się od niej odczep.
- Nagle taka mądra jesteś, tak? - naskakuje na mnie Diess.
- Tak, bo nie pozwolę, żeby jakiś facet z obsesją na punkcie własnych błędów i problemów atakował moją młodszą siostrę – krzyczę, a wokół nas zapada cisza. - Uwziąłeś się już na mnie, to jej daj spokój.
I ruszam w kierunku odprawy. Tynka stoi niepewnie, nie wiedząc czy ma iść za mną, czy zostać z chłopakami.
- Zostaw to nam – mruga do niej Morgi. - Ogarniemy ją szybciej niż ci się wydaje. A tymczasem, życzę udanego pierwszego dnia pracy – poklepuje ją po plecach i wskazuje na tłum dziennikarzy kroczących w kierunku drużyny.
Chłopcy ze śmiechem, pospiesznie ruszają za mną, zostawiając tym samym Tynkę na pastwę żądnych informacji dziennikarzy.

*****
Jestem! I postanowiłam, że jeszcze trochę tu zostanę! Sochi miało być opisane krótko i zwięźle, ale postanowiłam poświęcić Olimpiadzie kilka rozdziałów, więc ukaże się ich może 3,4 więcej niż planowałam :)
Prawda jest taka, że za bardzo polubiłam Tysię i Michiego, żeby się z nimi rozstawać!
Pytanie! Czy gdybym po zakończeniu tej historii pisała dalszy ciąg na zasadzie Pamiętników Heinza, to ktoś by to czytał? ;> bo tak mi wpadło do głowy i chciałabym poznać Wasze zdanie :)
Aha! Nie martwcie się Małym Bawarczykiem! Będzie, będzie! Choć pewnie zaskoczy Was jego rola :)
Buziaki!

środa, 6 sierpnia 2014

17. I podaj mi więcej tej papki kobieto!

9 dni. A dokładnie 9 dni, 7 godzin i 22 minuty potrzebował Michi, żeby obudzić się ze śpiączki. Powiecie, że to mało. Dla mnie to było najdłuższe 9 dni, 7 godzin i 22 minuty w całym życiu. Każdą minutę poświęcałam na to, żeby zapewniać samą siebie, że gorzej już nie będzie, że jego stan jest stabilny i że niedługo wróci ze mną do Innsbrucka.
W końcu parę dni po Nowym Roku nadchodzi to, na co zdaje mi się, że czekałam całą wieczność. Siedzę akurat na parapecie w szpitalnej sali Michiego. Na dworze jest już ciemno, ale gwiazdy świecą tak jasno, że pewnie można by iść bez żadnego dodatkowego oświetlenia i przy okazji się nie zabić.
- Tysia? - słyszę słaby głos. Uśmiecham się do okna przez łzy i czuję jak kamień spada mi z serca. Palce mocniej zaciskają mi się na kubku z herbatą, gdy odwracam wzrok w jego stronę. - Jesteś tu.
- A gdzie indziej miałabym być? - pytam.
- Podejdziesz do mnie? - odpowiada mi pytaniem. Odkładam kubek na parapet i podbiegam do jego łóżka. W jednej sekundzie przytulam go do siebie tak mocno jak to tylko możliwe.
- Tak się bałam – szepczę, a łzy zaczynają mi mimowolnie spływać po policzkach.
- Tlen mi odcinasz – słyszę jego słaby głos. Natychmiast puszczam go przerażona, ale on uśmiecha się do mnie łobuzersko. - Nie sądziłem, że tu będziesz.
- Dlaczego?
- Źle cię potraktowałem wtedy...
- Skończ – przerywam mu. - Miałeś pełne prawo się tak zachować. To ja powinnam cię przepraszać.
- Nie masz za co – śmieje się, po czym delikatnie pokasłuje. - Przecież nie zostawisz mnie dla Krausa, prawda?
Zaczynam się śmiać razem z nim i delikatnie pukam się w czoło.
- Powinnam zadzwonić do Heinza – informuję blondyna i wyciągam telefon z kieszeni, a drugą rekę trzymam bezpiecznie w jego dłoni. - Halo? Heinz? Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że Michi się obudził!
- Kochanie! Wychodzę! - słyszę w odpowiedzi stłumiony krzyk. - Nie, nie musisz mi zostawiać jabłecznika... Chciałbym przeżyć – dodaje cicho na końcu. - Daj mi pół godziny Tyśka i jestem!
- Tysiol – zaczyna Michi bawiąc się moją dłonią. - Pomożesz mi się z tego wygrzebać do Olimpiady?
- Nie dasz rady – kręcę głową z uśmiechem. - Jesteś młody, wystartujesz za cztery lata...
- Nie pytam cię o zdanie – przerywa mi. - Pytam czy mi pomożesz.

Więc ćwiczymy. Każdą wolną chwilę od zawodów spędzam z Michim, który został zesłany na przymusowy urlop.
- Masz – podaję mu jakąś papkę, którą kazała mu jeść dietetyczka.
- Obrzydlistwo – prycha mieszając łyżką w swoim obiedzie.
- Albo pizza albo Olimpiada – szczebiocze mu nad uchem Tynka. Natychmiast rzucam jej ostrzegawcze spojrzenie, ale ona tylko uśmiecha się złośliwie. - No przecież żartuję! Wiesz że trzymam za ciebie kciuki blondasie!
- Nie przywiozę ci pamiątki – mruczy Hayboeck zjadając odrobinę musu. - O fuuuj.
- Chryste, przecież to nie może być aż tak nie dobre! - wykrzykuję zabierając mu łyżkę z ręki. - Toż to same warzywka!
Biorę kęsa i zamieram. Paskudztwo! Ale przecież nie okażę tego blond cwaniakowi. Zmuszając się do dzielnej miny przełykam wszystko co miałam w buzi i zwracam się do Michiego.
- Pychoty!
Czuję się jakbym wypiła sok z cytryny. Order Uśmiechu dla mnie, proszę!
- O mało nie rzygnęłaś, widziałem – burczy Hayboeck i bierze kolejną łyżkę.
- To ja ci przygotuję koktajl! - wykrzykuje Tynka i rusza w kierunku miksera.
- Lubicie się nade mną znęcać, co?
- Chcemy ci pomóc! - rzucam oburzona. - Może byś docenił, hmm?
- Doceniam, doceniam – mruczy i bierze kolejną łyżkę. - Tylko dlaczego to musi tak smakować?
W tym momencie słyszymy dzwonek do drzwi. Tynka rusza do korytarza aby otworzyć i chwilę później wraca z Heinzem.
- Dlaczego on siedzi na piłce? - pyta zdziwiony Kuttin wchodząc do kuchni.
Nachylam się pod wyspę i rzeczywiście, Michi siedzi na dmuchanej piłce do ćwiczeń i trenuje równowagę.
- To jest skoczek, tego nie ogarniesz – macham ręką w odpowiedzi. - Co tam?
- Bo ja właśnie do Michaela! - uśmiecha się promiennie do blondyna. - Mogę? - wskazuje na krzesło barowe.
- Jasne – kiwa głową Hayboeck. - A papki by trener nie chciał? -podsuwa mu swoją miskę.
- Urgh, wygląda jak dzieło mojej żony – wzdryguje się Heinz.
- A widzi trener, a to akurat dzieło mojej żony – blondyn mruga do mnie łobuzersko, a ja tylko przewracam oczami.
- No, ale do rzeczy – Kuttin zaciera ręce, a Tynka stawia przed nim kubek z herbatą. - Za 3 dni musisz się pojawić na skoczni.
- No chyba nie po to, żeby skakać! – wykrzykuję oburzona.
- A po co innego chodzi się na skocznię? - pyta Michi i puka się w czoło.
- On 3 dni temu wyszedł ze szpitala – krzyczę.
- A ja za tydzień muszę podać skład na Olimpiadę – tłumaczy mi spokojnie trener. - Nie wezmę Michiego jeśli będzie skakał po 80 metrów na mamutach!
Robię obrażoną minę.
- To głupota.
- Dobra... Baby się trochę poobrażają i im przejdzie – rzuca Hayboeck i zwraca się do Kuttina. - Jesteśmy umówieni! Przyjde po treningu chłopaków!
- No ja chyba śnię – mruczę. - Mózg ci wyleciał przy tym upadku, czy jak?
- Nie marudź – rzuca w odpowiedzi. - I podaj mi więcej tej papki kobieto!

- To co byś chciała?
Stoimy z Michim w jednym z fast foodów w Innsbrucku. Hayboeck jest już po skokach na skoczni i poszło mu naprawdę bardzo dobrze, więc w nagrodę udaliśmy się w tajemnicy do restauracji, żeby jego żołądek odpoczął trochę od startych warzyw.
- Nie wiem – mruczę oglądając ofertę. - Coś grillowanego.
Blondyn idzie zamówić i wraca do mnie z paragonem, żeby oczekiwać na odebranie zamówienia. Stoję z zarzuconym kapturem na głowie, bo ustalmy sobie, że nie wyglądam zbyt wyjściowo. Naturalnie nie zabrałam kurtki z samochodu, więc trochę zmarzłam biegnąc do lokalu w samej bluzie, rurkach i butach typu emu.
Michi był jeszcze mądrzejszy i nawet nie wziął bluzy, a jedynie bluzkę z długim rękawem.
Staje naprzeciwko mnie i przyciąga do siebie za biodra.
- Tu są ludzie – uspokajam go śmiejąc się.
- No i? - pyta nachylając się do mnie i całując. - Jestem szczęśliwy, więc niech patrzą i zazdroszczą!
- Wariat – prycham.
- Zamówienie 326 – krzyczy pracownica. Michi odkleja się ode mnie i idzie odebrać naszą kolację.
- A teraz pojedziemy do mnie – mruczy zarzucając mi rękę na ramię, a ja obtaczam go swoją na wysokości pasa. - Zjemy coś i resztę wieczoru spędzimy w łózku.
Uśmiecham się i pozwalam, żeby mnie pocałował. Przed wejściem do mojego samochodu słyszę jakby dźwięk migawki, ale stwierdzam, że pewnie mi się wydawało. I wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo realny był ten dźwięk.

*****
Dzisiaj krótko, beznadziejnie i bez szczególnej akcji, ale musiałam zrobić taki rozdział przejściowy!
Powoli zbliżamy się do końca tego opowiadania moje drogie :) mam nadzieję, że będziecie dzielnie śledzić dalsze losy Tysi i Michiego :)
ENJOY!

sobota, 2 sierpnia 2014

16. (...) dla bezpieczeństwa będziemy go utrzymywać w śpiączce.

- Gdzieś ty była całe popołudnie? - wykrzykuje Michi wchodząc do mojego pokoju.
- Z Krausem na belce startowej! - odpowiadam podekscytowana z uśmiechem. - Rany jakie wy tam macie widoki! Coś pięknego!
- I byłaś tam z Krausem? - pyta podejrzliwie blondyn.
- No mówię przecież! Myślałam, że umrę ze strachu, ale na górze okazało się, że jest super.... Co masz taką minę?
- Nie nic...
- No widzę przecież – mówię. - O co chodzi?
- Nie podoba mi się, że byłaś tam z Marinusem. - odpowiada Michi.
- A jaki to problem?
- A taki, że on ostatnio coś za bardzo wokół ciebie skacze – prycha Hayboeck, a po jego minie widzę, że nie jest dobrze.
- Jezu, myślałam, że już rozwiązaliśmy tą kwestię, ale widzę że lubisz do niej wracać – przewracam oczami.
- Nie rób takich min – upomina mnie Michi. - Widzę przecież, że tobie się to podoba!
- Że się stara? - pytam. - Tak, podoba mi się! Ostatnio jakoś odwykłam od tego, że ktoś się stara!
- Nie przeginaj – warczy Hayboeck.
- Na litość boską Michi! Spotykamy się od pięciu miesięcy, a już jesteśmy pieprzonymi rutyniarzami! - krzyczę. - Teraz nagle pojawił się Kraus, to zaczynasz się pruć! I nie ukrywam, że trochę mnie to bawi...
- Bawi? Że walczę o swoje?
- O swoje? - dziwię się. - Bardzo elegancko to ująłeś, nie ma co!
- Jestem skoczkiem, a nie lingwistą! Nie podoba mi się to co się dzieje i nie chcę żebyś się z nim więcej widywała sam na sam.
- Bo co? - pytam wyzywająco.
- Justyna, bardzo cię proszę, nie przesadzaj – mówi spokojnym tonem Hayboeck, choć wiem, że za chwilę może wybuchnąć.
- Nie zabronisz mi się widywać ani z Marinusem, ani z żadnym innym Niemcem, jasne?!
- Nie zabraniam, proszę żebyś wzięła pod uwagę moje zdanie – wyjaśnia.
- A jeśli nie, to co?
- To może nie jesteśmy do siebie aż tak dobrze dopasowani jak mi się wcześniej wydawało – wyrzuca z siebie Hayboeck.
Nastaje długa chwila ciszy, w czasie której mierzymy się nawzajem lodowatymi spojrzeniami. Rozlega się pukanie do drzwi, ktoś naciska klamkę i w drzwiach pojawia się głowa Morgiego.
- Cześć Tysia... - zauważa nasze spojrzenia. - Eh, to może ja wpadnę później.
- Nie, nie – zatrzymuje go Michi. - My już właściwie skończyliśmy.
Odwraca się i rusza w kierunku korytarza.
- Ej, Hayboeck – krzyczę za nim. Zaszczyca mnie spojrzeniem, więc rzucam mu torebkę herbaty miętowej. Bez słowa ją łapie i wychodzi.
- Chcesz pogadać? - pyta Thomas.
- Może i bym chciała – wzruszam ramionami. - Ale za cholerę nie wiem, co mam ci powiedzieć. Kolano? Jak co wieczór?

- Dlaczego Michi się dzisiaj nie rozgrzewał z wszystkimi? - pyta mnie Felix.
Stoimy przy zeskoku, w czasie drugiego konkursu Turnieju Czterech Skoczni. Nasi w komplecie zakwalifikowali się do drugiej serii, a blondyn od zeszłego wieczoru nie zamienił ze mną nawet jednego słowa.
- Bo księżniczka Hayboeck się na mnie obraziła i odmówiła wzięcia udziału we wszelkich zajęciach – wzruszam ramionami.
- Pokłóciliście się? - dopytuje Tim.
- Yhm – mruczę zapisując wskazówki dla Krafta, które właśnie przekazał mi Heinz. Stefan aktualnie zajmuje pozycję lidera.
- To chyba lepiej by było, gdybyście sobie wszystko wyjaśnili, zamiast tak milczeć – sugeruje Tim nieśmiało.
- Szczerze? Potrzebne mi te jego dąsy teraz jak rybie ręcznik – prycham. - Więc jak ma się tak zachowywać, to niech lepiej już siedzi cicho.
W tym momencie ląduje Dawid Kubacki, który niestety nie jest w stanie ustać swojego skoku. Z lewej strony mija nas Łukasz Gębala, fizjoterapeuta reprezentacji Polski, który wbiega na zeskok, żeby pomóc swojemu podopiecznemu. Całe szczęście po chwili blondyn wstaje i z pomocą Łukasza, lekko kulejąc schodzą za barierki.
- Pomóc wam jakoś? - pytam kiedy już dochodzą na naszą wysokość.
- Jakbyś mogła poprosić Heinza, żeby przekazał Łukaszowi, że to tylko lekkie skręcenie, to byłbym wdzięczny – uśmiecha się Gębala. - A ja się już zajmę nogą.
- Jasne – rzucam i biorę do ręki krótkofalówkę. - Halo! Tu Maleństwo do Mamy Kangurzycy!
- Tu Mama Kangurzyca! - słyszę po chwili głos Kuttina. - Odbiór!
- Przekaż Kruczkowi, że Kubacki ma tylko lekko skręconą kostkę, poza tym wszystko jest ok.
- Uff, to całe szczęście! Już przekazuję!
- Załatwione – uśmiecham się do Gębali.
Na belce zasiada Wellinger, następnie Tepes, Żyła, Fannemel i w końcu Hayboeck.
Hayboeck po pierwszej serii zajmował siódme miejsce, ale do pierwszego miał stratę niewiele ponad osiem punktów, więc bez tragedii. I mimo że byłam na niego śmiertelnie obrażona, to całym sercem chciałam, żeby mu się udało.
Odepchnął się od belki po sygnale od Heinza i zaczął się rozpędzać. W idealnym momencie wybił się z progu. I wtedy się zaczęło... Najpierw dostał silnym podmuch z lewej strony, ale zdołał sobie z nim poradzić. Zaraz potem zawiało mu w plecy tak, że momentalnie uderzył o zeskok. Narty mu się wypięły i zjechały w bliżej nie określonych kierunkach. Sam Michi jeszcze trzy razy odbił się od zeskoku, zanim zaczął się po nim jednostajnie osuwać.
Mimo przerażenia, które mnie na chwilę sparaliżowało, zachowuję zimną krew, chwytam apteczkę i wbiegam na zeskok, zanim jeszcze bezwładne ciało Hayboecka całkowicie się zatrzymuje. Słyszę obok siebie kroki i widzę, że oprócz mnie biegną też Łukasz Gębala i Luka, fizjoterapeuta ekipy Słoweńskiej.
We trójkę dopadamy do blondyna.
- Michi! - krzyczę chwytając go za ramiona. - Hayboeck, do cholery, słyszysz mnie?!
Nie otrzymuję żadnej odpowiedzi, więc Luka przywołuje ratowników. Sprawdzamy mu z Łukaszem ręce i nogi, ale nic nie wskazuje na to, żeby były złamane. W końcu dobiegają do nas ratownicy i zajmują się się zapakowaniem chłopaka na nosze.
- Tysia, co z nim? - słyszę głos Kuttina z krótkofalówki.
- Nie wiem Heinz – odpowiadam ze łzami w oczach. - Naprawdę nie wiem...
- Ale jest przytomny?
- Nie – mruczę i wycieram pojedynczą łzę, która zaczyna mi spływać po policzku.
- Bądź dzielna – mówi mi i na odchodne słyszę jeszcze jak krzyczy. - Czy ktoś widział tego buraka Hofera? Jak mu w dupę nakopię za puszczanie skoczków w takich warunkach to mu ta mahoniowa opalenizna odpadnie!
Ratownicy zabierają mnie ze sobą karetką do szpitala. Na gorąco jestem w stanie wychwycić, że stan jest ciężki ale raczej stabilny, jednakże do pełnej diagnozy są potrzebne kompleksowe badania.
Więc czekam. Godzinę. Dwie. Odpowiadam na kilka telefonów, większość odrzucam. Rozmawiałam jedynie z Heinzem, Gregorem i Tynką. W końcu, gdy zbliża się godzina 20:00 pojawia się lekarz, który przyjął Hayboecka. Podnoszę się z miejsca, przy okazji rozlewając herbatę cytrynową zakupioną w automacie.
- I jak panie doktorze? - pytam.
- Nie będę owijał w bawełnę – odpowiada. - Jest źle. O ile nie bardzo źle. Ale stabilnie.
- Wyjdzie z tego?
- O, na pewno – uśmiecha się, a mi kamień spada z serca.
- Kiedy?
- Tego niestety nie jestem w stanie określić. Na razie dla bezpieczeństwa będziemy go utrzymywać w śpiączce.


*****
Haha! Zoe zaczyna psuć sielankę u Tysi i Michiego! Szykujcie się na więcej!