Patrzę na nią. Tak naturalnie piękna.
Zmęczona, przemarznięta a nadal piękna. Wydaje się, że to
niewykonalne, a jej się udaje. Spogląda teraz na mnie i delikatnie
się uśmiecha. Wiem jak bardzo trzyma za mnie kciuki. Wiem, że dla
niej te Igrzyska znaczą tyle samo co dla mnie. Bo chce mojego
sukcesu. Wspaniała dziewczyna. Naciąga czapkę na uszy i zaczyna
przestępować z nogi na nogę, żeby trochę się rozgrzać.
Gdybym tylko mógł ją przytulić i
trochę ogrzać. Ale nie mogę. Jest tu mnóstwo ludzi, a czas nagli.
Narzucam narty na ramię i kieruję się
w stronę wyciągu. Spotykam tam Gregora, który też czeka na wjazd
do góry.
Konkurs wybitnie mu nie idzie, to nie
ten sam Gregor. Aż boję się co będą pisać gazety w kraju.
Obsmarują go od góry do dołu, wywróżą koniec kariery,
zlinczują, ukamieniują i co tam jeszcze można zrobić.
Ale czas już się skupić. Druga seria
przed nami, a moim zadaniem jest atakować podium. 4 miejsce po
pierwszej serii jest dobrym punktem wyjściowym. Dojeżdżamy na
górę. Przepuszczam Gregora w kolejce do windy, on w końcu skacze
przede mną. Ostatecznie obaj mieścimy się w tej samej windzie
razem z Hilde, Diethartem, Stochem i kilkoma innymi skoczkami.
Tysia trzyma kciuki za Stocha. Moja
mała patriotka. Nie mogę się nie uśmiechnąć na wspomnienie jej
zaaferowanej miny kiedy ściskała kciuki w czasie jego skoku
próbnego. Po doskonałym lądowaniu z dzikim piskiem oznaczającym
radość wyskoczyła ku górze i zaczęła tańczyć ze szczęścia.
Mimo to, widać że jest zmęczona i to
bardzo. Uśmiechy są tak delikatne jak nigdy wcześniej, zasypia
niemalże na stojąco, mało mówi. Myślę, że coś ją gryzie. Ale
nie chce mi powiedzieć co. Kiedy pytam odpowiada mi z wymuszonym
uśmiechem, że to nic takiego i że najważniejsze są teraz moje
skoki.
A przecież najważniejsza jest ona.
Oho. Czas schodzić do belki. Ruszam
schodkami do dołu. Się Rosjanie postarali, skocznia pełen wypas.
Aż szkoda, że po Olimpiadzie prawdopodobnie nikt nie będzie tego
używał.
Siadam na belce, poprawiam gogle i dwa
razy mocno uderzam otwartymi dłońmi w uda. Patrzę na trenera. Jest
skupiony jak nigdy wcześniej. Jestem najwyżej notowanym Austriakiem
w tym konkursie, jego ostatnią nadzieją. W końcu daje mi znak,
żebym ruszał. Odpycham się mocno od belki i zaczynam się
rozpędzać. Rozbieg zdaje się nie mieć końca. Skupiam się na
progu i w odpowiednim momencie się wybijam.
Co za uczucie. Mroźne, nocne powietrze
zacina mi w twarz. Delikatnie steruję dłońmi, ale generalnie cała
sylwetka w locie jest bez zarzutu.
Pomyśleć, że jeszcze miesiąc temu
leżałem w szpitalnym łóżku i błagałem Tysię, żeby mi
pomogła. A ona się zgodziła. Zawsze się zgadza, nawet na moje
najgłupsze pomysły. Mówi wtedy, że jestem idiotą, ale mi ufa. I
niczego więcej mi nie trzeba, jeśli mam być szczery.
Odległość będzie imponująca, czuję
to. Jestem coraz niżej, więc układam się do lądowania i z
efektownym telemarkiem uderzam nartami o śnieg. Wyrzucam rękę w
górę, w geście zwycięstwa i dojeżdżam do bandy. Gregor i Thomas
wybiegają do mnie, żeby mi pogratulować i czekać ze mną na
wynik.
Spoglądam na tablicę. Trzy noty już
są. Jedna 19 i dwa razy po 18.5. Jest nieźle. Ba! Jest dobrze!
Odwracam się i patrzę na Tysię, ale
ona nie zwraca na mnie uwagi. Stoi między Felixem i Timem i z rękoma
zaciśniętymi w małe piąstki spogląda nerwowo na tablicę z
wynikami. Nagle z dzikiem okrzykiem cała trójka wyskakuje w
powietrze, a ja orientuję się, że obroniłem swoje czwarte
miejsce. W najgorszym wypadku będę tuż za podium Igrzysk
Olimpijskich. A mam dopiero 23 lata! Razem z Gregorem i Thomasem
schodzimy za bramkę, gdzie Tim podaje mi torbę z ubraniami. Biorę
wszystko ze sobą i zmieniam Dietharta na miejscu dla lidera.
Przyznam szczerze, że dopiero teraz
czuję nerwy. Teraz kiedy wykonałem już swoją robotę i nic nie
zależy ode mnie.
Bardal siada na belce i wpatruje się w
swojego trenera. Stoeckl macha chorągiewką i Norweg odpycha się
mocno rozpoczynając najazd na próg. Serce podchodzi mi do gardła i
czuję, jak zaczyna rosnąć. Na litość boską, jakie nerwy.
Leci. Leci. Leci. Cholera, będzie
daleko. Będzie bardzo daleko. Ostatecznie ląduje niemalże w tym
samym miejscu co ja. Różnica między nami wynosiła 0,7 punktu po
pierwszej serii. Chyba się w dupę ugryzę, jak przegram o 0,1.
Uparcie wpatruje się w tablicę
wyników. Cholera, ma dobre noty, ale za to lądował metr bliżej niż
ja. Błagam, niech będzie drugi. Proszę! Wiem, że to bardzo
niesportowe, no ale chyba każdy chciałby zdobyć medal, prawda? No
dalej Bardal! Bądź drugi!
-Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak!
- wydziera się obok mnie Thomas, a ja czuję jak uginają się pode
mną nogi.
Bardal jest drugi. Autentycznie. Drugi.
Za mną. Na górze zostali już tylko Prevc i Stoch, co oznacza, że
mam brązowy medal. Mam brązowy medal Igrzysk Olimpijskich. Bo nie
łudzę się, że przeskoczę pozostała dwójkę, są w zbyt dobrej
formie i mają zbyt dużo punktów przewagi.
Reszty konkursu nie jestem już w
stanie oglądać, bo z każdej strony zalewają mnie gratulację.
Pamiętam tylko, że gratulowałem Peterowi, który przyszedł mnie
zmienić, a potem jeszcze przybijałem piątkę ze Stochem.
Szybko organizowana jest ceremonia
kwiatowa, więc nie mam nawet chwili, żeby porozmawiać z nią na
osobności. Wolontariusze wyganiają mnie za Kamilem na zeskok.
Zaskoczony Peter o mało nie potyka się o własne nogi, ale wykazuje
się refleksem szachisty i w ostatniej chwili łapie równowagę.
Potem wszystko dzieje się szybko. Za
szybko. Chciałoby się smakować tę chwilę, chciałoby się, żeby
trwała. Niestety to byłoby zbyt piękne.
Wywołują moje imię, więc wskakuję
na najniższy stopień podium. Chwile po mnie to samo robi Prevc, a
na końcu Kamil. W momencie wejścia Stocha na najwyższy stopień
podium rozlega się niewyobrażalny wrzask Polskich kibiców. To są
szaleni ludzie, mówię wam.
Jakiś facet, który chyba jest tu
ważny wręcza nam kwiaty i gratuluje niesamowitych wyników. Potem
dowiadujemy się, o której godzinie mamy się pojawić na ceremonii
wręczenia medali i wszystko się kończy. To tyle. Tyle by było z
pierwszego konkursu Igrzysk Olimpijskich w Sochi.
Wracam do drużyny. Rozglądam się,
ale jej nie widzę. A nie! Jest! Rozmawia z Kotem. Nawet się śmieje.
Przepraszam wszystkich na chwilę i
ruszam w jej stronę. Po drodze mijam jakiegoś upierdliwego
dziennikarza, który koniecznie chce przeprowadzić ze mną wywiad,
ale mówię mu że nie mam teraz czasu.
W końcu Tysia mnie zauważa. Kot
zresztą też. Gratuluje mi trzeciego miejsca, ja jemu siódmego i
chłopak taktownie odchodzi. Wręczam Tysi moje kwiaty, mówiąc że
bez niej nie byłoby to możliwe. Uśmiecha się szeroko i mocno mnie
przytula.
Chwilo, trwaj!
Jest taka delikatna, tak pięknie
pachnie, tak bardzo ją kocham!
W końcu odsuwa się ode mnie i patrzy
mi w oczy. W jej oczach widzę łzy. Pytam dlaczego płacze. Zaczyna
się delikatnie śmiać i dłonią wyciera mokre ślady z policzków.
Mówi, że jest tak szczęśliwa, że chyba nie da się bardziej.
Odpowiadam, że ja mógłbym być
jeszcze bardziej szczęśliwy.
Znowu się śmieje, mówi że ciągle
mi mało. Pyta co bym jeszcze chciał. Złoto w drużynie?
Indywidualnie?
'Nie Tysia.' odpowiadam. ' Chcę, żebyś
za mnie wyszła.'
Zamiera. Przez dłuższą chwilę
patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.
A ja nic nie mówię. Wiem, że to
poważna sprawa, a ona się tego nie spodziewała, więc daję jej
czas do namysłu.
Sekundy mijają, świat żyje dalej, a ja patrzę tylko na nią. Nie zwracam uwagi na dziennikarzy, trenerów, czy kolegów. Cały czas wstrzymuję oddech wyczekując najważniejszej decyzji dzisiejszego dnia.
W końcu Tysia zalana łzami potakująco kiwa głową.