Nadeszła moja długo wyczekiwana
Wigilia. Ostatni oddech przed Turniejem Czterech Skoczni. Tynka
pojechała do mamy do Zakopanego, a Michi do rodziny. Pewnie wyda wam
się to dziwne, że wolę spędzić święta sama, ale przez ostatnie
pół roku non stop ktoś mnie otacza, więc potrzebuje w końcu
czasu tylko dla siebie. Poprosiłam siostrę, żeby wymyśliła jakąś
bajeczkę dla mamy, a że Tynia kłamcą jest pierwszorzędnym to nie
obawiam się, że mama się obrazi czy coś. Z tego co się
orientuję, to nie przyjechałam bo mam wielki projekt do zrobienia i
w sumie wpadłabym tylko na dwa dni i to bez sensu i wpadnę kiedy
indziej na dłużej. Czy jakoś tak.
Robię sobie kakao i siadam na
parapecie, żeby wyczekiwać pierwszej gwiazdkę na niebie. Jacyś
spóźnialscy dopiero teraz niosą choinkę do mojego bloku.
Chociaż,
przyganiał kocioł garnkowi, ja choinki nie mam wcale.
- Tysiaaa! - słyszę odbierając
telefon. Dzwoni moja siostra. - Jak tam mój mały samotniku?
- Było świetnie, dopóki nie
usłyszałam twojego szczebiotu – odpowiadam złośliwie.
- Jeszcze za mną zatęsknisz,
zobaczysz! - prycha. - Dziadek Kazik jest zawiedziony, że nie
przyjechałaś.
- A widzisz! Dziadek Kazik jest jednym z
powodów, dla których nie przyjechałam.
- Wiem – szepcze zniesmaczona Tynka. -
Cały czas mlaska, wypytuje czy mamy chłopaków i sugeruje, że już
na nas czas żeby zacząć rodzić dzieci!
- Chwała Bogu, że odpuściłam sobie
tę przyjemność w tym roku – śmieje się i słyszę dzwonek do
drzwi. - Ej Tynka, kończę. Pewnie jacyś kolędnicy. Już dzisiaj z
trzynaście grup wysłuchałam...
Podchodzę do drzwi, biorę głęboki
oddech i przyklejając sobie sztuczny uśmiech na twarz naciskam
klamkę.
- Siema! - krzyczy do mnie z uśmiechem
jakiś chłopak. I na litość boską, on wygląda jak Hayboeck! - Ty
jesteś Tysia, tak?
Kiwam potwierdzająco głową.
- Super, Alex jestem – przedstawia
się, wymija mnie i ładuje się w głąb mieszkania. Oniemiała
odwracam się za nim.
- Cześć Alex, miło cię poznać –
krzyczę.
Kimkolwiek jesteś...
Za chwilę w drzwiach staje jakaś
blondynka. Na oko jest z dwa, może trzy lata starsza ode mnie i parę
centymetrów wyższa.
- Cześć Tysia – sposób w jaki
wymawia moje imię powoduje mimowolny uśmiech na mojej twarzy. Moi
mężczyźni mówią to z taką wprawą, że zapomniałam, że
Austriacy mogą mieć z tym problem. - Jestem Katrin. - odwraca się
za siebie. - No dalej chłopaki, ruszcie się!
Oho, czyli są jeszcze jacyś chłopacy.
Zajebiście. Szkoda, że nikt mnie o imprezie nie poinformował.
Słyszę jakiś huk z głębi mieszkania, co oznacza, że mój nowy
znajomy Alex chyba rozgościł się w kuchni. Za chwilę cała
zagadka się rozwiązuje.
- Cześć Skarbie – uśmiecha się do
mnie Michi, tachając na spółę ze swoją starszą kopią choinkę.
To oni byli tymi nieszczęśnikami, których widziałam siedząc na
parapecie. Odstawia drzewko na podłogę, podchodzi do mnie i całuje.
Kiedy w końcu się ode mnie odrywa,
ostatni z przybyłych przedstawia się jako Stefan, starszy brat
Michiego. Alex okazuje się najmłodszym z rodzeństwa, a Katrin jest
dziewczyną Stefana. W sumie łatwo ogarnąć.
- Co wy tu właściwie robicie? - pytam,
kiedy już układam sobie w głowie kto jest kim.
- Chyba nie myślałaś, że pozwolę ci
spędzić święta samej? - uśmiecha się do mnie Michi.
- Nasi rodzice pojechali do dziadków –
wyjaśnia Alex. - A że dla nas to raczej katorga niż przyjemność,
to uznaliśmy że my pojedziemy zbawiać świat. W sensie ciebie.
- Bo nie chciałaś spędzić świąt u
nas w domu – mówi z wyrzutem mój blondyn.
- Akurat ja jej się nie dziwie –
mruczy Stefan rozplątując łańcuch na choinkę, który przywieźli.
- Też bym się bał tak oficjalnie poznać całą rodzinę.
- Zwłaszcza, że wy chyba oficjalnie
nawet nie jesteście parą – rzuca Alex ze złośliwym uśmiechem.
Coś czuję, że mały gnojek dogadałby się z moją Tynką.
- Młody, szoruj podgrzać jedzenie, co?
- uspokaja go szybko Katrin. Najmłodszy z braci rusza do kuchni, a
dziewczyna zaraz za nim.
- Macie nawet jedzenie? - pytam
niedowierzając.
- Mama nam dała wałówkę, jakbyśmy
co najmniej małe państwo mieli wykarmić – śmieje się Michi.
- Choleraaa! - wykrzykuje Stefan. - Nie
wziąłem lampek z samochodu. Minuta i jestem z powrotem.
I wybiega z mieszkania. Zostajemy więc
z blondynem sami w pokoju. Michael wykorzystując sytuację przyciąga
mnie do siebie.
- Wiesz jak za tobą tęskniłem?
- Nie widzieliśmy się aż trzy dni! -
udaję przerażoną zarzucając mu ręce na szyję.
- Dziewczyno! To jak cała wieczność!
Jeszcze ci kretyni moi bracia się ze mnie nabijali jak dziadek pytał
'A narzeczoną to ty już masz?'. A ja nie mogłem nic powiedzieć,
bo dziadek by zaraz wszystkim wypaplał.
- A ty masz narzeczoną? - pytam
zaskoczonym tonem. - I nic mi nie powiedziałeś?
- Nie no – prycha. - Ale będę miał,
nie?
Nie uwierzycie. Pierwszy konkurs z
serii Turnieju Czterech Skoczni wygrał Thomas Diethart. W drużynie
zapanowała konsternacja. Nie żebyśmy się nie cieszyli. Ba! My się
ogromnie cieszymy, ale... nikt się tego nie spodziewał. Thomas jest
objawieniem sezonu i gdyby ktoś przed wyjazdem do Oberstdorfu kazał
nam postawić na niego pieniądze, to byśmy się w czoło popukali.
- Wygrałeeeeem! - Thomas wbiega do
domku naszej kadry, zaraz po ogłoszeniu wyników. Uśmiecham się
szeroko i mocno go ściskam. Felix i Tim przybijają z nim piątki i
chłopak już leci, żeby stanąć na podium.
- Nadal nie wiem co powiedzieć –
mruczę pod nosem.
- Ja też nie – odpowiada Felix
chowając narty chłopaków do pokrowców. - To znaczy, cieszę się,
no ale... wow. Nie wiem.
- Proszę, jakie postępy uczynił
Thomas! - to zadowolony z siebie Kuttin wkroczył do pomieszczenia. -
To chyba święta tak wspaniale na nas wszystkich podziałały!
Na myśl o tym ile zjadłam przez
święta robi mi się słabo. Szybko zbieram się w sobie i skupiam
ponownie na obecnej sytuacji.
- I przeżyłeś potrawy przyszykowane
przez twoją żonę? - pyta niewinnie Tim.
- Byliśmy u siostry mojej małżonki! -
odpowiada radośnie Heinz. - Ja nie wiem, ta moja żona to chyba
adoptowana jest! Tylko ona w tej rodzinie gotuje jakby chciała kogoś
zabić! Reszta wie co robi! Ahh... Pójdę sobie udzielić kilku
wywiadów! Pa!
'Mogę do ciebie wpaść pogadać?'
A co on się głupio pyta? Zawsze wpada
bez zapowiedzi.
'Jasne'
Kończę myć zęby w mojej hotelowej
łazience w Garmisch-Partenkirchen i słyszę pukanie do drzwi. Otwieram je i widzę Hayboecka z jakąś
małą blondyneczką na rękach. Uśmiecha się niepewnie i wchodzi.
- Booo... Bo ja ci już dawno chciałem
to powiedzieć – zaczyna, a ja czuję że kolana gwałtownie mi się
uginają. - Poznaj moją córkę.
Szczęka opada mi do samej ziemi.
Przyglądam się małej i może nawet jest do niego trochę podobna.
Blond włosy, karnacja. Ale nie...
- Ile ma lat?
- Dwa – odpowiada cicho Hayboeck, a
dziewczynka szeroko się do niego uśmiecha, więc Michi delikatnie
odwzajemnia grymas.
- A matką jest...?
- Em – mruczy, a ja kiwam głową ze
zrozumieniem.
O żesz kurwa. Ma dziecko! Ma śliczną,
słodką córeczkę! I nic mi cham nie powiedział! 5 miesięcy się
ze mną spotyka i nigdy nie miał chwili, żeby mi powiedzieć, że
gdzieś po Austrii, może nawet po Innsbrucku biega jego dziecko?!
Kocham go, no ale na litość boską to
trochę zmienia postać rzeczy!
Swoją drogą, siedzi u mnie prawie non
stop. A w przerwach między jego wizytami u mnie, ja jestem u niego.
I nigdy tego słodziaka nie widziałam.
- Wujek Michi! - krzyczy blondyneczka.
- Wujek? - powtarzam oniemiała.
- Kurczę, Lily! - wzdycha Hayboeck. - I
nas teraz sprzedałaś, noo...
- Pepafam – rzuca słodziutkim głosem
mała i wtula się w Michiego.
- Lily? - pytam. - To jest córeczka
Thomasa?
- Yhm – uśmiecha się blondyn.
- Kochanie – nachylam się do
dziewczynki. - Porwę na chwilę wujka Michiego, a ty tu zostaniesz i
pobawisz się naklejkami, dobrze?
Kiwa głową, a ja podaję jej taśmy
do kinesiotapingu. Jest wniebowzięta, bo są kolorowe i zaczyna się
szarpać z pierwszym.
- Uwierzyłaś, no powiedz że
uwierzyłaś – ekscytuje się Hayboeck, kiedy już stajemy w
przyciasnym korytarzyku.
- Jeśli tobie się naprawdę wydaje, że
to było zabawne to ja cię skieruję na jakieś badania – rzucam
oschle. - Prawie zawału dostałam!
- W kwestii ojcostwa jestem dziewicą
niemalże – zapewnia mnie.
- I chyba tylko w tej kwestii –
mruczę, a on przyciąga mnie do siebie.
- Dzieci będę miał dopiero z tobą –
informuje. - Pierwszego syna nazwiemy Alfred!
- Dlaczego Alfred? - dziwię się.
- Nie wiem – wzrusza ramionami –
miałem kiedyś chomika Alfreda, podoba mi się to imię.
- Czy ty aby nie za dużo czasu spędzasz
z Heinzem? - pytam, a on szeroko się uśmiecha. - W każdym razie,
jeszcze jeden taki numer i cię tak urządzę, że skutecznie
pozbawię cię możliwości posiadania dzieci.
- Aha, jasne – prycha kpiąco i
delikatnie mnie całuje. Odrywa się ode mnie i wraca do Lily. - Ej,
Tyśka! Zdejmij to z niej teraz!
Blondyneczka siedzi na środku mojego
łóżka i od góry do dołu obklejona jest kolorowymi taśmami.
Wzdycham głęboko i zaczynam z niej delikatnie ściągać plastry.
Dobrze, że przykleiły się tak po prostu, a nie tak jak powinny, bo
by mi tu płakała z bólu na potęgę.
- Daj nożyczki – nakazuję Michiemu
wskazując na czarną torbę.
Chłopak posłusznie wyciąga przyrząd
i podaje mi.
- Nie ruszaj się Skarbie, dobrze? -
proszę Lily i zaczynam jej odcinać, jak najmniejsze końcówki
włosów, do których przykleiły jej się taśmy.
Ostatecznie lekko ostrzyżona jest
gotowa do powrotu do taty. Michi bierze ją na ręce i wyruszamy na
poszukiwania Morgiego.
Znajdujemy go w jego pokoju, który
dzieli z Fettnerem, ale którego akurat nie ma.
- I co robiłaś z wujkiem? - pyta
Thomas swojej córki biorąc ją na ręce.
- Byliśmy u cioci Tyszi – uśmiecha
się do mnie kalecząc delikatnie moje imię. - Ja się bawiłam
takimi kolorowymi naklejkami, a wujek przytulał ciocię i ją
całował.
Oniemiały Morgi przenosi wzrok na nas
i otwiera szeroko usta. Na jego twarz wkrada się uśmiech i
złośliwość.
- Wiedziałem! No tak żem czuł! Ale
daliście ciała! Przecież Lily wszystko powtarza!
Patrzę najpierw na niego, a potem na
Michiego, który walczy ze sobą, żeby się nie roześmiać.
Sprzedała nas dwulatka. Bomba.